Pod wzgledem fabularnym "zerowka" Blueberrego (czyli 5 pierwszych albumow) jest nieco gorsza niz kolejne czesci (bo dopiero rzecz sie rozkrecala i w sumie nawet jeszcze wtedy nie bylo wiadomo, ze sam Blueberry bedzie tak dominujaca postacia, jak sie pozniej okazalo, ze powinien byc). Jednak zawsze mialem i nadal mam z tym komiksem problem, ze tak powiem, natury "formalnej", powodowany duza iloscia wystepujacego tam tekstu. Choc jest to czesto charakterystyczna cecha komisowej ramotkowsci, to jednak dla mnie wystepujaca tam ilosc tekstu jest niemal przytlaczajaca i na granicy dopuszczalosci w komiksie jako medium, przynajmniej z punktu widzenia dzisiejszych standardow, do ktorych przywyklem czytajac rzeczy nowsze. Pewnie na moje krecenie nosem ma rowniez wplyw to, ze mnie - podobnie jak @gobendera - tez to jezdzenie Blueberrego "wte i wewte" troche nudzi (co nie ma miejsca np. w przypadku Valeriana, ktory tez ma duzo tekstu). Osobiscie jak chce miec duzo tekstu, to po prostu czytam ksiazki (ktore to medium zreszta przedkladam nad komiksy, bo przy ksiazkach mam wieksza "wczuwke", ale to temat na inna dyskusje). Tak czy owak, majac powyzsze na uwadze, tez mi sie chyba Comanche bardziej podoba od Blueberrego, szczegolnie ostatnio wydane czesci. Niemniej jednak, jestem podobnego zdania jak @gobender, ze kazdy szanujacy sie komisiarz powinien Blueberrego przeczytac i byc moze miec go na swojej polce.