Szczerze Wam powiem, że nie spodziewam się żadnej rewelacji. "Gwiezdne wojny" przestały być dla mnie Gwiezdnymi wojnami od wejścia do kin "Mrocznego widma". Wydaje mi się, że reżyser nie potrafił zapanować już nad wyobraźnią i delikatnie spieprzył całą gwiezdną sagę, dodając masę udziwnień, które na dobrą sprawę (imho) w ogólne nie były potrzebne.
Jako osoba lubiąca s-f, zwracam uwagę na absurdy, które powstały w wyniku wprowadzania nieprzemyślanych zmian. Np.: technologia, jaką mieli do dyspozycji bohaterowie z epizodów: IV,V,VI (Te statki... wolne, brudne, prymitywne. Niezapomniane "jęki" Tie-Fighterów. Szturmowcy: nieporadni, plastikowi. Kukiełki, i dużo, dużo fajnych smaczków dających niezapomniane wspomnienia... to było "cacy") jest o jakieś 1000 lat cofnięta, w porównaniu do tych prezentowanych w epizodach: I,II,III (Full-mechanic, turlające się roboty z automatycznie uruchamiającą się osłonką, jakieś bum-bumy-paralizatory, statki kosmiczne całe ze srebra w kształcie niezkazitelnej łzy, myśliwce potrafiące się zmienić ze statku w maszynę kroczącą, setki... tysiące odcieni laserów. Jak się ogląda te batalie, to człowiek dostaje oczopląsu...).
W ogóle jestem zwolennikiem "Gwiezdnych wojen" z 1977 roku, kiedy manekiny robili z patyczków od lodów i kawałków taśmy klejącej. Mój ojciec mi opowiadał jak się zerwał ze studiów, z kumplami, do kina na Nową Nadzieję. To musiało być na prawdę coś pięknego
Ja doskonale mogę zrozumieć, że innym się podoba nowa trylogia, ale osobiście nie potrafię zrozumieć koncepcji Lucas'a... może jestem za głupi