Wreszcie jest całość, więc zabrałem się do czytania od nowa.
I seria mnie wciągnęła jeszcze bardziej niż kilka lat temu. Ktoś pisał, że Lucek tu jest postacią bez wyrazu. No to albo ja nadinterpretuję chęci autora, albo ktoś totalnie nie rozumie co autor chciał przekazać. Ktoś inny pisał, że się z diabłem nie utożsamia - ja się wręcz utożsamiam, chciałbym być tak inteligentny jak on.
Może dlatego, że Lucyfer wykreowany przez Careya jest bardziej ludzki niż diabelski. Bardzo mądry, kierujący się rozumem, ale nie potrafiący "przeskoczyć" swoich pragnień i tego kim jest. Jaki człowiek umie wyjść poza schematy wyuczone w rodzinie, domu, szkole, swoim własnym środowisku (nawet jeśli z tym walczy - walczy z tym, dlatego właśnie, że to jest to). Luckowi Careya WYDAJE SIĘ, że potrafi...
Te zachwianie światopoglądowe to ja przeżyłem już dawno, dawno... natomiast wspaniale jest wyczytywać, wyłapywać z komiksu to w co ludzkość wierzy od wielu wieków i z czym to wszystko się wiąże. Te pytania zawarte wprost i "między wierszami". Nasuwa mi się takie jedno - czy stwórca wymaga od nas, abyśmy kochali go jak psy swojego pana? Bo przecież ludzkość wytworzyła taki właśnie obraz Boga. Wg wszelkich religii tak powinna wyglądać nasza relacja z Bogiem. A jeśli tak - to czy on nas kocha? Tak jak pan swojego psa...?
Zaznaczam, że piszę to po trzech tomach. Jeszcze pogląd na serię może mi się zmienić
Na razie - rewelacja