Szperając po necie zobaczyłem to:
Megafauny
ArcheologiaAnonymous napisał:
Pod pojęciem megafauny rozumiemy wszystkie gatunki dużych ssaków, które powstały w Trzeciorzędzie i wymarły stosunkowo niedawno – niektóre z nich nawet w czasach historycznych, co zostało odnotowane przez kronikarzy.
Inspiracją do napisania tego artykułu stał się najnowszy (z 2005 roku) amerykański dwuczęściowy film telewizyjny pt. „Zagłada gigantów” („What Did Kill Mega-Beasts?”), w którym realizator starał się przedstawić kilka hipotez dotyczących zniknięcia z powierzchni Ziemi takich wielkich ssaków, jak m.in. północnoamerykańskiego i syberyjskiego mamuta włochatego – Mammouth primigenius, australijskiego lwa workowatego – Thylacoleo carnifex, największego nielota świata, czyli nowozelandzkiego ptaka moa – Eurapteryx gravis ex Dinornis maximus, madagaskarskiego lemura olbrzymiego – Megaladaphis edvardsii, północnoamerykańskiego bobra olbrzymiego – Casteroides ohioensis, a także ogromnych patagońskich leniwców – Megatheriów.
Autor filmu przedstawił cztery hipotezy i ich twórców, są to:
1. Hipoteza gwałtownych zmian klimatycznych związanych z glacjałami i interglacjałami – dr Kenneth Tankersley - antropolog;
2. „Wielkie zabijanie” (hipoteza overkill’u) dokonywane przez ludzi pierwotnych zasiedlających kolejne lądy i zmieniających środowisko do własnych potrzeb – dr Paul Martin - geolog;
3. Ogromnych epizootii, których patogeny były szkodliwe dla gatunków megafauny, które cechowały się niską rozrodczością i ich populacje były stosunkowo niewielkie – dr Ross MacPhee - zoolog;
4. Działanie synergiczne wszystkich wyżej wymienionych czynników – dr David Burney - ekolog.
Wielka szkoda, że pominięto tutaj, znanego miłośnikom zagadek z przeszłości Ziemi i kryptozoologom, wielkiego ptaka z Madagaskaru, którego Arabowie zwali Ptakiem Rok (Ruch) – zainteresowanych odsyłam do „Baśni z 1001 nocy” i opowieści o Sindbadzie – Żeglarzu, który go spotkał. Mowa oczywiście o madagaskarskim epiornisie – Aepiornis maximus. Ustępował on masą ciała i wielkością zaiste niewiele swemu nowozelandzkiemu odpowiednikowi – moa. Arabowie znajdowali kości i skorupy jaj epiornisów, a może nawet – jak chcą niektórzy kryptozoolodzy – spotykali się oko w oko z nimi na malgaskim wybrzeżu. 700 lat temu doszło na Nowej Zelandii do wybicia wielkich ptaków moa. Jest to modelowy wręcz przykład na ingerencję człowieka w środowisko. Maorysi, którzy przybyli na te wyspy dokonywali masowych masakr tych ptaków, co mogło się skończyć tylko w jeden sposób – wyginięciem gatunku... Jednak Andrzej Trepka w swej pracy (à A. Trepka – „Zwierzęta wychodzą z mórz”, Katowice 1977) zauważa, że ptaki moa wyginęły na Wyspie Północnej jeszcze przed przybyciem na nią ludzi, a zatem czynnik letalny musiał być inny, niż masakry Maorysów.
Jak słusznie zauważył Daniel Jarząbek (à D. Jarząbek – „Zaginione krajobrazy” Warszawa 1963) Plejstocen – najmłodszy okres dziejów naszej planety, trwający od 1,8 mln lat do 10.000 lat temu – jest najmłodszym i najpóźniej zauważonym krajobrazem. To oczywiste: uczeni w pogoni za sensacyjnymi odkryciami kości olbrzymich dinozaurów i najstarszych form życia, zajęli się stosunkowo późno tym fascynującym okresem – niemniej burzliwym i niemniej ciekawym niż Era Mezozoiczna... A przecież i w tym – stosunkowo krótkim okresie czasu – w skali geologicznej jest to chwilka – miało miejsce kolejne Wielkie Wymieranie megafauny zamieszkującej Ziemię, które niektórzy uczeni nazwali Wielkim Zabijaniem. (à M. Ryszkiewicz – „Ziemia i życie – Rozważania o ewolucji i ekologii”, Warszawa 1996; P. Ward – „Kres ewolucji – Dinozaury, Wielkie Wymierania i bioróżnorodność”, Warszawa 1995 oraz „Tajemnica Epoki Lodowej – Dlaczego wymarły mamuty?” Warszawa 2002, podobne poglądy prezentuje także A. Trepka w pracy „Przed i po dinozaurach”, Katowice 1988) Ale czy jest to teoria prawdziwa?
Krajobraz Epoki Lodowej. Na pierwszym planie ludzie pierwotni w konfrontacji z niedźwiedziem jaskiniowym – Ursus spealeus, zaś na dalszym planie widoczne mamuty włochate – Elaphas primigenius i tury – Bos primigenius, a także lew jaskiniowy i nosorożec włochaty. W dali widoczny nasuwający się lodowiec...
Oczywiście człowiek przyczynił się znacznie do procesu Wielkiego Wymierania fauny Czwartorzędu poprzez swą dążność do zmiany środowiska oraz przenoszone patogeny. Modelowym przykładem jest Madagaskar, gdzie megafauna wymarła po wejściu nań ludzi i zniszczeniu przez nich pierwotnej szaty roślinnej. Czynnikiem dodatkowym była zmiana klimatu na tej wyspie, która spowodowała zanik wąsko wyspecjalizowanych zwierząt. A wszystko to przebiegło w czasach historycznych – 2.000 lat temu!
Tak samo było w obu Amerykach, gdzie zmiany środowiska, wejście człowieka i zwierząt udomowionych doprowadziło do zagłady tamtejszej megafauny już 11.000 lat temu. Wtedy właśnie wyginęły wielkie szczerbaki – Megatherium. Przyjmuje się, że zostały one wybite przez ludzi, ale... Badacze znaleźli dowody na to, że Patagończycy hodowali ogromne leniwce jako zwierzęta domowe! (à B. Huevelmans – „Na tropie nieznanych zwierząt”, Warszawa 1969) Tak samo mogło być z mamutami – w Ameryce i Azji (Syberii). Mamuty syberyjskie – którym w filmie nie poświęcono ani słowa – wyginęły wskutek jakiegoś kataklizmu przyrodniczego także 11.000 lat temu. Niektórzy twierdzą, że był to skutek zagłady Atlantydy spowodowanego impaktem dużego asteroidu. (à L. Zajdler – „Atlantyda”, Warszawa 1980) Poza nimi zmiany klimatyczne wykończyły ogromne bobry, które nie były w stanie przystosować się, jak ich mniejsi kuzyni – Castor fiber do szybko zmieniających się warunków bytowania.
Podobnie było i w Australii, gdzie proces Wielkiego Wymierania zaczął się najszybciej, bo już 50.000 lat temu. Przykładem były losy lwa workowatego, który wymarł wybity przez ludzi, którym stawał na drodze do pożywienia, ale nade wszystko zaszkodziły mu zmiany klimatyczne, jak każdemu wąsko wyspecjalizowanemu drapieżnikowi. I nie pomogły mu ogromne kły i tnące zęby trzonowe o najsilniejszym wśród współczesnych ssaków zgryzie. Znikł z powierzchni planety i teraz istnieje tylko jeszcze w marzeniach kryptozoologów... Osobiście jestem zdania, że taka 100-kilogramowa bestia nie mogłaby się uchować niezauważona ani przez Australijczyków i Aborygenów.
A zresztą daleko szukać! Wszak już w czasach historycznych wybiliśmy doszczętnie gatunek naszego, rodzimego tura – Bos primigenius, którego ostatnia samica padła w 1627 roku, pomimo ochronnych edyktów królewskich już z XIV wieku. NB, tur pochodził od znacznie większego odeń, trzeciorzędowego tura Bos trochoceros, który także wyginął w procesie czwartorzędowego overkill’u... Podobny los mógł spotkać żubra – Bison bonasus, którego udało się nam uratować od całkowitej zagłady, i omal nie spotkał bizona amerykańskiego – Bison bison, który żyje w rezerwatach na granicy wyginięcia gatunku.
Jak zatem widzimy, część winy za wymarcie tych gatunków ponosimy my sami, zmiany pogody i wąska specjalizacja tychże zwierząt. Ale nie tylko. Hipoteza pandemii – a właściwie panzootii (choroba zwierząt obejmująca ogromne obszary Ziemi) ma sens pod warunkiem, że przyjmiemy, iż zwierzęta te były atakowane przez wyjątkowo plastyczny patogen, który z łatwością mógł przebić barierę międzygatunkową – jak było to w przypadku nosówki w Serengeti National Park (Tanzania), której uległy likaony, szakale, hieny i... lwy! A wszystko dlatego, że wirus nosówki przeszedł barierę międzygatunkową i najpierw z psów przerzucił się na likaony, a po niemal całkowitej likwidacji populacji tych zwierząt przeszedł na pozostałe gatunki psowatych. Kiedy tych już nie stało – uderzył w lwy, które są wielkimi kotami! Uderzył, i to skutecznie – populacja spadła do 30% pierwotnego stanu tych zwierząt. Tylko akcja masowych szczepień spowodowała powstrzymanie tego epizodu. Tak było dziś, ale 11.000 lat temu nie było szczepionek, które powstrzymałyby zarazę...
Tak zatem w takich przypadkach czynnikami decydującymi o uśmiercaniu całych populacji zwierząt byłyby: ich stadne życie ułatwiające infekcję mikrobami, duże rozmiary i długowieczność, niska rozrodczość i wąska specjalizacja. Poza tym oczywiście letalność, zjadliwość patogenów.
Dr Ross MacPhee usiłował znaleźć w odchodach patagońskich megatheriów resztki materiału genetycznego takich mikroorganizmów, jak: wąglik – Anthrax, wścieklizna - Rabies i dżuma – Pestis. Dlaczego akurat te? To jest logiczne dlatego, że spektrum ich żywicieli jest bardzo szerokie. Poza tym może przenosić je także i człowiek oraz jego zwierzęta – psy, koty i inne. Nie znalazł on niczego, poza pospolitą bakterią okrężnicy – Escherichia coli, która występuje w przewodzie pokarmowym człowieka i zwierząt wyższych, a która pomaga w przyswajaniu białka kolagenowego i syntezie witaminy K. Osobiście jednak podejrzewam, że szukano nie tego, co trzeba. Gdyby to zależało ode mnie, to poza wymienionymi tutaj chorobami poszukiwałbym materiału genetycznego wirusów gorączek krwotocznych (np. lassa, ebola, hanta) oraz HIV.
Dlaczego akurat te? Z jednego względu – one też są przenoszone ze zwierząt na ludzi i vice-versa. Z tego punktu widzenia stanowią idealną broń B – biologiczną o bardzo wysokiej letalności. Do tego aspektu jeszcze wrócę. Ich źródło znajduje się we wschodniej Afryce – jest nim – w przypadku eboli – muł pokrywający dno jaskini Kitum w stoku wygasłego wulkanu Mt. Elgon – 4.321 m n.p.m. – na pograniczu Kenii i Ugandy, zaś w przypadku wirusa HIV są nim wysepki Sese na Jeziorze Wiktorii (Uganda). To właśnie stamtąd AIDS rozprzestrzenił się najpierw na Ugandę, potem wzdłuż szosy kinszaskiej na Kongo, a następnie na cały kontynent i dalej na cały świat... (à R. Preston – „Strefa skażenia”, Warszawa 1994 oraz Ch. Wills – „Żółta febra, czarna bogini”, Poznań 2001)
Jak już kiedyś pisałem na łamach „Nieznanego Świata”, Jezioro Wiktorii przypomina swym wyglądem typowy astroblem – krater pometeorytowy, krater wybity impaktem meteoroidu w skorupie ziemskiej. Być może to właśnie tutaj kryje się rozwiązanie zagadki zagłady megafauny plejstoceńskiej? A i nie tylko, bowiem Epizodów Wielkich Wymierań historia tej planety zna co najmniej piętnaście – sic! Co więcej – zdecydowana większość z nich ma swój odpowiednik w spadkach na Ziemię wielkich meteoroidów czy komet, po których pozostały – niby blizny – kratery impaktowe, astroblemy. Dlatego też nie widzę żadnych przeszkód, dla których megafauna miałaby wymrzeć z innych przyczyn, niż impakt jakiegoś ciała kosmicznego w naszą planetę!
W interesującym nas czasie, w Ziemię uderzył meteoryt, który spowodował powstanie astroblemu Meteor Crater (Barringer Crater, Crater Cañon Diablo) w Arizonie, który to impakt miał miejsce 20-40 tys. lat temu. Około 25.000 lat temu, w Australię uderzyła kosmiczna skała, która spowodowała postanie astroblemu Wolf Creek. Także Polska ma swój udział w tych wydarzeniach, jako że na sam koniec Plejstocenu, czyli 10.000 lat temu w Morasku pod Poznaniem doszło do powstania kilku kraterów impaktowych – w tym samym czasie seria podobnych kamieni z nieba uderza w okolicy Fromborka i w wyspę Saaremę. O co tutaj chodzi? A o to, że każdy z tych impaktów mógł przynieść ze sobą poza materią kosmiczną także i kosmiczne mikroorganizmy, które po wyzwoleniu się z kamiennej czy żelazno-kamiennej bryły dostały się w atmosferę Ziemi... – innymi słowy mówiąc – doszło do zainfekowania środowiska obcymi formami życia. Jeżeli były one nieodporne na ziemskie warunki – ginęły i po kłopocie. Jeżeli nie, to implikacja tego faktu mogła być tylko jedna: infekcja atakująca wszystko, co żywe na znacznych obszarach. Tak jak np. słynna grypa-hiszpanka H0N1 z 1918-1919 roku, wirus grypy H1N1 z 1957 roku, czy wirus grypy Hong Kong H2N2 z lat 60. XX wieku albo ostatnio szalejąca w Azji grypa ptasia – H1N5. Nie bez kozery podałem te dwa przykłady – grypa jest najprawdopodobniej takim „gwiezdnym zabójcą” spadającym z nieba! Jej wariant H7N7 zabija islandzkie foki, zaś wspomniany już szczep H1N5 ptaki w Azji Południowo-Wschodniej, podobnie jak wariant H5N2 zabijający kury w USA. (à P. Radetsky – „Niewidzialni najeźdźcy”, Warszawa 1998) Kiedyś nie wydawało mi się to możliwe, ale przekonałem się, że rzecz jest całkiem prawdopodobna po spadkach meteorytów chondrytów węglistych z grupy SNC, czy ostatnio ALH-840001, w którym wykryto ślady i szczątki nieznanych nam mikroorganizmów – nazwanych asekuracyjnie elementami zorganizowanymi... Nie zapominajmy, że rocznie na Ziemię spada prawie 500 dużych meteoroidów, a każdy z nich może być kapsułą biologiczną przenoszącą żywe mikroorganizmy, które w każdej chwili mogą nas zainfekować... (à D. Desonie – „Kosmiczne katastrofy”, Warszawa 1997; A. i E. Tollmann – „A jednak był potop”, Warszawa 1999 oraz H. Carman – „Collecting Meteorites”, Melbourne 1995)
Co zatem zabiło megafaunę trzeciorzędową? Być może złożyły się na to przyczyny opisane powyżej: działalność człowieka, choroby i zmiany klimatyczne oraz ich synergiczne wypadkowe. Zauważmy przy tym jednak, że każda gromada dąży do gigantyzmu i zawsze ów gigantyzm zostaje powstrzymany przez gwałtowne epizody geologiczne – katastrofy – tak bardzo lansowane przez barona Georgesa Cuviera! Ironią historii jest to, że to on miał w końcu rację, boż wszystkie Epizody Wielkich Wymierań miały gwałtowny przebieg. I niemal wszystkie związane są z impaktami dużych meteoroidów czy komet.
Komety kierowane są w kierunku wnętrza Układu Słonecznego przez duże, ciemne ciała kosmiczne leżące poza orbitą Plutona – obecnie znamy ich kilka, są to m.in. Varuna, Quaoar czy Sedna... Te kuiperowce poruszając się po aphelialnych (odsłonecznych) odcinkach swych orbit w Obłoku Oorta ściągają przebywające tam komety i kierują je w stronę Słońca. Efekty znamy – co jakiś czas następuje ostrzał planet wewnętrznych materią kometarną i meteorytową. Skutek trafienia Ziemi przez taką kometę (czy meteoroid) jest straszny – impakt zabija wszystkie wyższe i większe zwierzęta i rośliny, a niekiedy – jak to było po Epizodzie Kambryjskim – życie musi startować niemal od zera... (à E. Zebrowski – „Niespokojna planeta”, Warszawa 1998; C. R. Chapman & D. Morrison – „Kataklizmy w historii Wszechświata”, Warszawa 1999 i S. M. Stanley – „Historia Ziemi”, Warszawa 2002)
W lepszej, optymistycznej wersji tej samej hipotezy, komety przywlekają ze sobą różne mikroorganizmy, które infekują Ziemię z prawie letalnym skutkiem dla ekosystemu. Grypa, której pandemie dziesiątkują ludzi i zwierzęta od czasu do czasu, jest na to najlepszym przykładem... Ale zachodzi jeszcze jedno pytanie, a mianowicie – może za te infekcje odpowiedzialna jest materia pozaukładowa – spoza granic Układu Słonecznego? Oficjalna nauka twierdzi, że materia pozaukładowa do nas nie dociera, ale czy na pewno? Za to akurat nie dałbym głowy, bowiem zdarzają się czasami spadki dziwnych meteorytów, które nijak nie pasują do znanego schematu, vide sławetne Jerzmanowickie Dziwo, Tunguskie Ciało Kosmiczne czy Meteoryt Grenlandzki, które już opisano w „Nieznanym Świecie”. Szczątki jakichś mikroorganizmów znaleziono także w skałach przywiezionych z Księżyca, o czym również pisałem na łamach „Nieznanego Świata”.
I wreszcie hipoteza najmniej prawdopodobna, co nie znaczy, że niemożliwa: interwencja czynnika nieastronomicznego. To bardzo pojemny worek, w który możemy wpakować wszelkie domysły na temat infekowania planet chorobotwórczymi mikrobami przez Obcych (choć osobiście nie wierzę w UFO rozsiewające mikroorganizmy) lub artefakty z poprzednich, wysoko rozwiniętych cywilizacji na naszej planecie albo wreszcie chorobotwórcze mikroby przedostające się do naszego świata z innych czasów np. wskutek chronoklazmów. Podobnie zresztą mogłoby być ze zwierzętami wyższymi – np. dinozaurami czy gigantycznymi ssakami, płazami czy owadami z Przeszłości i Przyszłości, które przedostawałyby się do naszego continuum wraz z hipotetycznymi Wędrowcami w Czasie, co atoli jest już tematem na osobne opracowanie. Mogą to być równie dobrze pozostałości po dawnych gwiezdnych wojnach w Układzie Słonecznym bądź gdzieś w Kosmosie – możliwości jest tutaj akurat wiele. Ale pewność zdobędziemy dopiero wtedy, kiedy wznowimy program badań Księżyca i innych ciał niebieskich: asteroidów i komet.
Tak zatem do czterech hipotez przedstawionych powyżej można spokojnie dorzucić piątą – zagłada przyszła z nieba, i to dosłownie i w przenośni. Najpierw z hukiem, a potem ze skowytem – jak w poemacie T. S. Eliota.
Źródło:
http://www.ufoinfo.plJak myślicie, co zniszczyło megafaunę? Bo według mnie człowiek i jakiś wirus.