Gambicie, w swoich postach sugerowałeś że jednak nie lubisz grać z innymi graczami bo są chamscy i zabijają niskolevelowców
No to jednak niezbyt dokładnie czytałeś moje posty, bo mówiłem w nich o czymś innym.
Ten do którego chyba się odnosisz to:
Dlatego unikam serwerów PvP, bo chcę grać, a nie użerać się z bandą lolów, którzy mają się za rewelacyjnych graczy, tłukąc w pięć osób gościa o kilka leveli niższego.
Nie oznacza on, że nie lubię grać z innymi graczami i wolę bawić się sam.
Wracając do tematu.
Oblivion ośmieszył się w moich oczach w przeciągu pierwszych 10-15 minut. Po tych wszystkich szumnych zapowiedziach wspaniałej fabuły i rewelacyjego systemu SI w trakcie prologu trafiły się takie kwiatki:
Scenka rodzajowa numer jeden. Bohater budzi się w celi. Po chwili zbiega Uriel ze strażnikami. Uciekają przed zamachowcami, którzy według słów strażników, depczą im po piętach i zaraz tu będą. Uriel musi uciekać przez celę bohatera, strażnicy są zdziwieni, że jest ona zajęta, więc jeden z nich każe bohaterowi się cofnąć pod okno, albo go zabije...i co...i dupa. Stałem przy kratach 15 minut i jedyne na co zdobył się strażnik, to powtarzanie co chwila "Odsuń się albo zginiesz". Jeden wielki LOL
Scenka rodzajowa numer dwa. Zlitowałem się nad nimi i cofnąłem, przeszli przez przejście, a strażnik oczywiście zagroził, że jak pójdę za nimi, to oni mnie killim. Jako, że fabuła zakładała iż pójdę - poszedłem. Co zrobił rzeczony strażnik, kiedy wylazłem z jakichś piwnic z mieczem w ręku? Nic...pokrzyczał, ale Uriel pomruczał, więc mnie zostawił przy życiu. Nawet broni nie zabrali.
Scenka rodzajowa numer trzy. Cały czas prolog - nawał idiotyzmów sięga tu niebywałego pułapu. Uciekamy, podchodzę do Uriela i daję mu w paszczę pięścią. Strażnicy ZERO reakcji. Powtarzam czynność, nadal nic. Uriel tylko mówi mi, że nasze ścieżki przeznaczenia biegną w inne strony. Jaaaasne.
Scenka rodzajowa numer cztery. Finisz prologu. Nie wspominam już, że w czasie kiedy to ukryte przejście za Urielem się otwierało, zaszlachtowałbym owego zabójcę od siedmiu boleści kilka razy. No ale tak musiało być. Pomińmy ten bezsens i skoczmy do kolejnego. Uriel ginie, pośmiertnie wręcza mi wielgachny klejnot z poleceniem przekazania go komuś tam. Po chwili do pokoju (bo przecież byłem w nim sam z Urielem - taki godny zaufania jestem) wpada strażnik, widzi trupa cesarza, mnie z mieczem i klejnotem w ręku. Co więc zaczyna podejrzewać? Oczywiście. On jest pewien, że to nie ja zabiłem Uriela, a co więcej, że nie skroiłem tego świecidełka, tylko cesarz ostatkiem sił złożył go na moje ręce.
Bzdura, bzdurę, bzdurą pogania.