Bitwa nr 2
W zrujnowanej karczmie panowała cisza. Słychać było tylko pochrapywania leżacych pod stołami orków.
Dookoła roznosił sie fetor alkoholu, unoszący się z opróżnionych amfor i antałków. Na stole
leżały obryzione do czysta kości pechowych właścicieli zajazdu.
Grund zamlaskał przez sen, po czym zepchnął smierdzącą stopę Ugruka ze stołu.
Nagle cos uderzyło w drzwi z mocą, od której kurz posypał sie spod dachu.
Drzwi do zajazdu, przystosowane do wszelakich karczemnych bijatyk, były zamocowane na
specjalnych hartowanych zawiasach. Fakt, że następne straszliwe uderzenie wyrwało drzwi z muru
razem z futryną, dowodził tylko, że zmarnowano sporo pieniędzy.
Wraz ze snopem swiatła do izby wkroczył Szefo. Rozejżał się po pomieszczeniu, po czym silnym
kopniakiem wywrócił ławę przy stole, na której spali jego kuzyni.
-Pobudka pokraki!- ryknał Szefo - Wstawać, zielone buce, i wciągac onuce! Grund! Wstawaj
natychmiast, ty okropny maluchu! Patrzajta tylko, co żem znalazł, gdy poszedłem się odlać!
***
Sigsimund patrzał obojętnie na bandę podpitych zielonoskórych wychodzących chwiejnym krokiem z
karczmy. Po swojej 5 letniej egzystencji w ruinach Mordheim, niewiele rzeczy mogło go zdziwić
lub przetraszyć. Poza tym, od czasu gdy dostał pałką po łbie od swoich towarzyszy broni, którzy
uznali, że podział dochodów ze sprzedaży wyrdstone'a lepiej sie dzieli na 8 niż na 9, nie
myślał zbyt szybko, oraz ogólnie za wiele nie pamiętał. Wytarł smarki o strzępy szaty, na której możnabyło zauważyć jeszcze spłowiałe dystynkcje Wykładowcy z Imperialnego College'u Magii z Nuln, po czym odwrócił się do przygarbionego orka z laską, noszącego małego snotlinga na plecach.
- To jak? Dostane jakieś żarcie?
***
- Te szefo! Jak to to tak? Ludzik w naszej paczcce? Przecie oni na nic się nie nadają! Są za mali!
- Morda gupku! Mózg mówi, że ten ludzik sie zna na gusłach. W uga-buga siem nie wtroncam, to
jego działka, ja jestem do bitki. Jeżeli Mózg tak gada, to znaczy ze ten dziad nam sie przyda.
Ugrug pociągnął nosem.
-Ta, jak na ludzika to nawet normalnie pachnie.
Sigsimund nie zwracał uwagi na burzliwe dyskusje zielonoskórych. Prędko pożerał zimne pierogi
z kapustą i grzybami, zagryzając łapczywie rzepą, uznając, że to co połknie, to jego.
Nasyciwszy się, wytarł zapuszczoną i zlepioną resztkami jedzenia brodę dziurawym rękawem,
beknął przeciągle, po czym rzekł do szamana siedzącego obok:
- Pieniądze nie śmierdzą. Zapłacicie, a moje moce będą do waszej dyspozycji.
Szaman orków wszeczerzył kły w strzaszliwej parodii usmiechu.
- No to witaj, ludziku, w zielonej ferajnie.
***
Tom Wonderbroom przystanął w zdewastowanej gorzelni, Rzężąc i głosno łapiąc powietrze.
Wiedział, iz powinien był wyjechać z okolic Mordheim już dawno temu, jednak zawsze głupie
sentymenty do tego miasta zawsze zatrzymywały go do kolejnej wiosny.
Nigdy jednak nie przypuszczał, że łzawe, starcze przywiązanie do rodzinnego miasta przyczynią
się do jego śmierci.
***
Ziemia drżała.
Darń zarośniętgo miejskiego parku była brutalnie darta przez okute buciory orkowej hanzy.
Szefo, dysząc i sapiąc niczym kowalski miech przeskoczył długim susem kolejny zdewastowany
zywopłot.
- Szybciej głąby! Przebierać kulasami! - Smagnął nahajem słaniającego się obok ze zmęczenia
goblina. - Czuje juz smród tego kurdupla, chłopaki! Jest blisko! Mówie wam, a ja to wiem, bom szefo!
***
Tom wybiegł ze spalonych zgliszczy kamienicy, zatoczył się, potknął o wystająca nadpaloną
belkę, po czym runął jak długi, uderzając potylicą o bruk, o mało nie tracąc przytmności.
Stary gnom leżał na plecach, kurczowo trzymając się za serce, zastanawiając się, po czym poznać symptomy zawału. Ścigali go jak zwierzę, bez wytchnienia od ranka. widział, iż nie będzie w stanie się podnieść i pobiec dalej. Sędziwy inzynier, powoli tracac przytomnośc, zaczął się
zastanawiać, kto z jego rodziny został złapany przez zielonoskórych, gdyż tylko oni wiedzieli,
że osobiscie nadzorował budowę kanałów pod światynią Sigmarytek. Osuwając sie w ciemnośc,
Tom poczuł jeszcze dotyk zimnych, błoniastych łap ciągnąch go w stronę zniszczonej
kamienicy...
***
Ugruk ze zdziwieniem przglądał się urwanym w kamienicy sladom gnoma.
- Te szefo! tego malucha tu nie ma!
Wielki ork, wciąż rzężąc po forsownym biegu, odwrócił sie gwałtownie
-że co?!
***
Itzahex, stojąc na dachu zrujnowanego budynku, pieszczotliwie pogładził Itzati, swoja
szczęśliwa dmuchawkę.
Młody szaman skinków ostożnie umieścił strzałkę w dmuchawce, wczesniej pieczołowicie maczając
jej czubek w trującym roztworze. Ostozenie, wstrzymujac oddech, wycelował w zielona bestie na dole...
***
Sigsimund, mimo niezłej kondycji fizycznej, miał juz swoje lata. Po kilkunastokilometrowym marszobiegu, jaki dzisiaj przebyli, miał wrazenie, że zaraz wypluje własne płuca.
Harcząc i sapiąc, Warlock zatoczył się, tracąc równowage na luźnej cegle.
Która, wywracając go, ocaliła mu zycie.
***
Świst strzałek brutalnie przerwał martwą ciszę na DoppelKreutz Strasse.
Szefo przez ułamek sekundy patrzył na drgającego konwulsujnie goblina, dostrzegł też
słaniającego się na nogach Ugruka.
Szybkim rzutem oka ocenił sytuację swoich chłopaków, po czym, z miną tęgiego mysliciela, zaczął
się zastanawiac, który z jego misternych i pieczołowicie przygotowywanych planów powinien
wcielić w zycie.
Wybrał swój ulubiony.
-WAAAAAGH!- ryknał, po czym runął w stronę ukrytych w ruinach jaszczuroludzi.
***
Sigsimund, po raz kolejny więcej zawdzięczając szczęściu niż umiejętnościom, sparował cios
falistego puginału skinka. Szybkim machnieciem laski odpędził od siebie kolejnego napastnika,
starającego się zakraść od boku. krew z rozciętego ucha spływała mu
za.................................
...................................
.........................
...................................
...................................
.........................
...................................
...................................
.....................
.... szatę, nieprzyjemnie rozpraszając. Z oddali słychać juz było cichy, ale rosnący łomot kopyt. Ziemia zaczęła drgać. w chmurze pyłu, niczym iskry, zaczęły błyskać miecze.
Sigsimund obejzał się za regiment piechurów. Kusznicy juz kręcili korbami, wnętrze czworoboku
najeżyło się ostrzami gizarm, ranserów, halabard, glewi. Ziemia dygotała coraz wyraźniej i
silniej, w czarnej scianie walącej na nich konnicy się juz rozróznic sylwetki jeźcców.
Mag słyszał gorączkowe modlitwy stojącego obok niego pikiniera. Tętent nastawał.
- Szlusuj!- ryknął Sigsimund dobywając z pochwy miecz, który po chwili zaplonął zywym ogniem.
- Poczuj ramię towarzysza! Pamiętajcie, żaden z was nie walczy sam! A jedynym lekiem na strach, który odczuwacie, jest pika w garści! Gotuj się do boju! Piki na pierś konia!
Spod Kopyt idącej klinem konnicy, pryskał żwir, darń i.................
...................................
...................................
.........................
...................................
...................................
.........................
....piach, darty konwulsyjnie łapami makabrycznie spalonego skinka, leżacego u stóp Warlocka.
Sigsimund, patrząc błednym wzrokiem na rękę, w której dostzegł jeszcze zarys ognistego ostrza,
jak długi runął na ziemię z wycienczenia, po czym stracił przytomność.
***
Szefo okutym buciorem miażdzył własnie z lubościa klatke piersiową jednego z tych smiesznych
jaszczurzych stworków, gdy poczuł draśnięcie na szyi. mimo, iz rana była powierzchowna, wielki
ork zatoczył się ciężko, czując straszliwą niemoc w nogach. Tylko odruchowa zastawa jego
ulubioną "zębatką" , czyli poszczerbionym rzeźnickim nożem uratowała go od zdradzieckiego
dźgnięcia śmiesznego, jaszczurkowatego wojownika.
Czując w sobie narastającą słabość, szefo rzucił rzucił wyszczerbionym puginałem, który, ku wielkiej
uciesze wodza, rozłupał jaszczurzemu wojownikowi żuchwę i przebił tchawicę.
***
Zapadał zmierzch.
Przy ognisku orkowej Bandy odpoczywała "Elyta" orkowej hanzy. Na rożnie, wesoło skwiercząc,
wisiał oprawiony skink, wpatrując sie w niebo z niemym wyrzutem w szkilstych oczach.
Zielonoskóry szaman obrócił nad ogniem twardawy jeszcze nieco przysmak.
Po chwili, z ciemności, podskakując wesoło, wyskoczył szefo.
- I jak głąby? Jak siem wam podobam?!
Zielonoskórzy przyjżeli się Wodzowi, który ze skóry jednego z jaszczuroludzi, zrobił sobie
całkiem przyzwoity płaszcz.
- Eeee... Szefo... A po co ci to?
- Eh Głupku! - ryknał Szefo -Jak wrócimy do doma, to orkowe kobiety popatrza na ciebie i pomyślą: "O patrzajta! ten głupi, tępy ork, niby na wyprawie był, a niczego nie przywiózł!
Pewnie tylko goblińskie bździny wąchał!"
A jak na mnie popatrzą to sobie pomyślą se: "Ohohoho! Co to za przystojny, zagraniczny, Wojskowy Ork, takie skarby z daleka przywiózł, chyba siem koło niego pokręce, bo i muła ma niezłego!" Tak żem sobie to wymyślił! - Ryknął Szefo z dumą.
Gdzieś z boku rozległ się histeryczny smiech Sigsimunda, który mimo straszliwej migreny i
paskudnego nastroju nie mógł nie docenić subtelnych pomysłów orkowego przywódcy.
Bez wstepnej obróbki, ale juz wrzucam, ia tak mialo byc podczas świąt.
Enjoy.