Powstał temat o PI, ja jednak chciałabym podyskutować o innym filmie Aronofsky'ego, zupełnie innym, acz w moim odczuciu zdecydowanie lepszym, The Fountain.
Po Pi i Requiem dla snu wiedziałam mniej więcej czego spodziewać się po tym filmie. Wspaniała muzyka, marność życia, udręka po wyjściu z sali kinowej, poruszenie, poczucie winy...
Film mnie pozytywnie rozczarował. Nie przedstawiono mi tylko ciemnych zakamarków ludzkiej duszy, jak to zrobiono w Requiem, nie tylko fatalizm przyciskał mnie do fotela, a dużo, dużo więcej. Muzyka piękniejsza niż w Requiem, niedopowiedzenia, zaduma, miłość, siła...
Jest to jeden z dosłownie kilku (przy czym kilka znaczy tu jakieś 3-5) filmów, które jestem w stanie oglądac po kilka razy, za każdym razem odnajdując w nim cos nowego.
Ciekawe jest to, że za pierwszym razem film ten wydał mi sie tragiczny, głównie rzucała się w oczy tragedia doktora (genialny Hugh Jackman *_*), innym razem film wydał mi się romantyczną baśnią. Za każdym razem mnie wzrusza.
Co myślicie o tym filmie? Rozczarował was, a może oczarował tak jak mnie?