"10 bolesnych operacji" można potraktować niemal jako spin do filmu "Dzień Świra". Dominik Szcześniak często porusza (nawet w drobnych szczegółach) te same sprawy, na które zwrócił już uwagę Marek Koterski. Postacie w komiksie mówią tą samą składnią co w filmach reżysera "Dnia Świra".
Jednocześnie na wszystkie te podobieństwa Szcześniak sam wyraźnie zwraca uwagę w scenie, w której Leszek czyta gazetę. Scenarzysta sprawił w ten sposób, że na "10 bolesnych operacji" nie można patrzeć inaczej niż przez pryzmat "Dnia Świra".
W świetle przewalających się tu i ówdzie "recenzji" Dziesięciu Bolesnych Operacji, stawiających mnie w roli plagiatora Marka Koterskiego, pozwoliłem sobie zacytować powyższy fragment z wypowiedzi głowonuka jako przykład tego, ile zobaczyć może zwykły czytelnik, a ile może ujść uwadze wnikliwego recenzenta.
Nie zamierzam karmić nikogo stwierdzeniami, że byłem pierwszy od pana Koterskiego, ponieważ nie jest to prawdą. 10 bolesnych operacji powstawało z tytułowymi bólami od - jeśli dobrze sięgam pamięcią - 2001 roku. Pisząc ten scenariusz, znałem cały dotychczasowy dorobek Marka Koterskiego. Co więcej - stawiałem go sobie za wzór. Stawiam zresztą nadal. Posiadam w swojej kolekcji wszystkie filmy, które ten człowiek stworzył. Każdy z tych filmów uważam za genialny. Do każdego często wracam i ciągle wyśmienicie się bawię oglądając je.
Jest wiele osób, którym chciałbym dedykować moje komiksy. Dziesięć bolesnych operacji chciałem początkowo zadedykować Markowi Koterskiemu, jako człowiekowi, którego twórczość jest dla mnie inspiracją. Zamiast jednak wklepywać zdanie, postanowiłem dedykację przemycić w samym komiksie. Głowonuk, czytelnik tego komiksu, bez problemów ją odnalazł. Nie mieli tych problemów również recenzenci Esensji, Belowradars i Nowej gildii, wymieniając Marka Koterskiego jako moją inspirację. Jako kogoś, który od wielu lat swoją twórczością wpływa na mnie i nie pozostawia obojętnym.
Przestawny szyk, powtórzenia, konstrukcja zdań - wszystko to, co określa się mianem koterszczyzny, również zostało w pewnym stopniu przemycone do Dziesięciu Bolesnych Operacji, jednak pragnę zaznaczyć, iż żadne zdanie, żadna scena nie zostały zerżnięte z "Dnia świra".
Jedyne co zerżnąłem, to fragmet recenzji z gazety wyborczej, recenzji Dnia świra właśnie. Zrobiłem tak, ponieważ po jej przeczytaniu stwierdziłem, że recenzent chyba nie za bardzo wiedział, o czym pisze, a swoją wiedzę opierał prawdopodobnie na materiałach reklamowych filmu, które zresztą i tak przeczytał niedokładnie. Przepisałem ową recenzję bezczelnie do komiksu, dodając komentarz głównego bohatera. Mówiąc pompatycznie - to był taki mój hołd dla autora, a z drugiej strony: blink w stronę czytelnika, który miał mu uzmysłowić, że ja tu ameryki nie będę odkrywał w tym komiksie.
Jeszcze jedna sprawa: większość perypetii Leszka to są akcje, których byłem mniej lub bardziej naocznym świadkiem. I czasem ludzie rzeczywiście tak mówią, koterszczyzną, w realu. Często.
Zerżnąłem jeszcze jedną rzecz. Całą finałową scenę z "Moczu w zupie", komiksu opublikowanego w Ziniolu kilka lat temu.
I tego akurat rzeczywiście nie mogę się wyprzeć.
Lecz tylko za to daję przyzwolenie na rzucanie we mnie kamieniami.