Lucky Luke w przeciwieństwie do „Asteriksa” czy „Iznogouda” gdzie prawie każdy tom co perełka prezentuje się naprawdę wyśmienicie ale dopiero od któregoś-tam domu. LL zaczął jako komiks rysowany i „pisany” przez Morrisa, a Gościnny... przy czym był wtedy na początku swojej kariery więc trochę trwało nim się naprawdę rozkręcił , a seria nabrała „należyte kształty”...
Ale na szczęście LL w przeciwieństwie do Asteriksa ma to do siebie, że o ile Asteriksa lepiej czytać wszystkie tomy po kolei, LL można sięgnąć obojętnie który z rzędu bo każdy to bardzo odrębna historia, z nowym zestawem postaci, która nie różni się niczym poza tym, że mamy tego samego głównego bohatera (który sobie wędruje od miejsca do miejsca szukając ato szukając pracy, ato gdzieś tam sobie wędruje) i jego pyskatego konia. Jedyne inne postacie które się pojawiają regularnie to Bracia Daltonowie i pies Rantanplan (Gościnny próbował zrobić z Billy The Kida regularnie pojawiającego się villiana ale na dwóch występach i kilku cameo’sach się skończyło).
Zresztą w przeciwieństwie do Asteriksa Gościnny nie dba tu też o jakąś kontynuację między historiami (wspomniany właśnie Billy The Kid raz pojawia się jako dorosły, a w innej historii jako mały dzieciak, Bufallo Bill w sumie w każdym występie – miał z pięć w całej serii – wygląda i zachowuje się inaczej) traktując legendę dzikiego zachodu... No, jak legendę (w sumie jak poruszam błędy merytoryczne w Lucky Luke to jedyny naprawdę drażniący to, że bracia Daltonowie William i Jack w kółko się zamieniają imionami i nie jestem pewien czyja to winna rysownika czy scenarzysty... jeśli to był celowy zabieg to nie kapuję jego sensu...)
Ale co do samej serii – jest świetna, po prostu o ile w Asteriksie i Iznogoudzie dominują gierki słowne, anachronizmy i zwariowane sytuacje (i w przypadku tego ostatniego absurd) tu nie ma tego tak wiele...O ile w pierwszych albumach jest bardziej „kreskówkowy”, później jest z kolei o wiele bardziej „dorosły”. Żarty często są czarne, kręcące się wokół takich tematyk jak wieszanie, grabarze, alkoholizm czy rosyjskie ruletki... Jest to także w dużej mierze humor postaciowy... Jak wspomniałem w każdej historii wprowadzone jest mrowie nowych, unikalnych postaci, których interakcje są głównym źródłem żartów.
W odróżnieniu od Asteriksa czy Iznogouda gdzie często buchamy śmiechem na pierwszej stronie, tu... no właśnie. Czasami zbudowanie postaci i sytuacji trochę trwa nim się wszystko rozkręci. Ostatnio dorwałem na ten przykład wreszcie album „Cyrk Western” i choć jest to chyba drugi czy trzeci najlepszy LL jaki czytałem, nie ukrywam, że naprawdę zacząłem się śmiać dopiero po jakiejś 1/3 historii. Podobnie jak w Asteriksie często trafia się tu uniwersalna satyra (Daltonowie na Kuracji to świetna parodia Freuda i satyra na temat psychologii generalnie), choć głównie demonizuje pastisz westernowskich motywów i klimatów.
Ale dosyć tego ględzenia... Seria świetna, choć nie tak powalająca jak Asteriks (ale to naprawdę kwestia 20%), sama w sobie jest bardzo przyjemna. Polecam najbardziej późniejsze albumy - Dalton City, Wrażliwa Stopa, Mama Dalton, Dliżans, Cyrk Western, Spadek Bzika czy Daltonowie na Kuracji... Zabawa gwarantowana