Kryzys twórczy jako temat literacki, w tym kształcie w jakim aktualizuje go Horrocks, jest tak stary jak kultura nowożytna. Na tej zasadzie Coenowie tez odcinają tu kupony i oryginalni nie są. A zachwycającym się "kolegom i koleżankom po piórze" chodzi raczej o ważkość proponowanego przez autora wariantu wyrażenia modernistycznego lęku przed brakiem oryginalności, bezradnością artysty w obliczu współczesnego rynku komiksowego (czy szerzej: artystycznego). Dla autora "Magicznego pióra" problem jest może i starszy, czego mógłby dowodzić rozdział 13. - "Początek", wskazujący jednocześnie na czas, gdy koncept autora nie istniał, a rytualny charakter sztuki wszelkiej czynił ją działaniem zaiste magicznym. Tego wszak pragnie Sam, zniechęcony punktem, w którym znalazł się jako komiksowy artysta (czy może raczej rzemieślnik), szukający (dość bezradnie) odpowiedzi na zadane pytania o to, jak i co pisać/rysować, by miało to znaczenie.
Ja miałem z tej pełnej metatekstów i autobiograficznych przymrużeń oka historii całą masę frajdy. I wciąż miewam, bo po ten tom sięgam od chwili zakupu co jakiś czas w celu wywołania mądrego uśmiechu na mej jakże często posępnej twarzy. Nie żyjemy już w czasach magii i literatura najczęściej bywa grą o błahą stawkę przemijającej satysfakcji. Ta, o którą gra Horrocks (i to jak wdzięcznie to robi) przynajmniej dla mnie, winduje ten komiks całkiem wysoko (i nie w rankingu "namysłów nad pustą kartką" jedynie).