Brakuje w tym albumie tego, co zawsze stanowiło o urodzie "Asteriksa" - odwołań do Antyku, wspartych rzetelną wiedzą. Jest natomiast silna nuta nostalgii, podkreślona dedykacją dla zmarłego brata, jest hołd dla Walta Disneya, będący też wyrazem tęsknoty za czymś, czego nie ma.
Uderzo ma siedemdziesiąt osiem lat. Tusz kładzie za niego ktoś inny, kolory naklada kto inny...
Opowiada historię o przygodzie, ktorej nikt nie będzie pamiętał, tak jak nikt już (według niego) nie pamięta Walta Disneya. To opowieść, w którą wpisane jest przeświadczenie, że zostanie szybko zapomniana.
Może to jest pożegnanie: w warstwie fabularnej powrót do historyjek z dzieciństwa (podział na dobrych i madrych białych vs głupi i źli żółci bardzo trąci takim rasizmem, jakim były podszyte pierwsze "Tintiny").
Dzieje się w tym komiksie dużo, ale jest to dynamiczna akcja typu "spuśćmy komuś łomot". Całość utrzymana jest w konwencji fantastyki typu "przybyli Marsjanie pod okienko" - i jedno, i drugie można skojarzyć z tym, co mają do zaoferowania twórcy japońskich komiksów i filmów animowanych. Owszem, jest to skojarzenie, które mogło przyjść do głowy starego człowieka, patrzącego na świat z dużego dystansu. Ale czy można żądać od Uderzo, żeby zachował swoją mlodość?