Zdążyłem przerobić dwie pierwsze części z tego 4 integrala i nie mogę jakoś wspiąć się na taki poziom optymizmu. To dalej satysfakcjonująca lektura, ale cały czas towarzyszyło mi uczucie, ze coś się skończyło...
Może to kwestia Laureliny-
wyczułem jakąś melancholię w jej dialogach z V.
, a może kwestia tego, jakie zastosowała rozwiązanie i kto był głównym winowajcą. Określiłbym to jako
. Gdzieś uleciała mi ta atmosfera poprzednich Valerianów. Chyba spodziewałem się, że seria uderzy w te poważniejsze tony nieco później.
Nie ukrywam, że postawione w przedmowie pytanie
"czy Valerian jest lewicowy"
nieco rozszerzyło mi oczy. Rzuciło pewien odcień na lekturę całości. Było jakieś nie na miejscu, tym bardziej, że przez całą lekturę nie odnalazłem naleciałości szczególnych dla tego prądu. Mam świadomość, z jakiego pokolenia wywodzą się autorzy, ale nie zauważam jakichś skrętów ideologicznych w dwóch pierwszych tomach, jak i we wcześniejszych integralach.