A tymczasem Elemelemelental karmi nas tym, co w Jeremiahu najlepsze! Po ciut słabszym Bumerangu, w najnowszym (11.) albumie dostajemy przepiękne rysunki, typową historię ze świata post-apo (no ale w seriach typowość fabuły bynajmniej nie jest zarzutem), galerię nowych bardzo wyrazistych postaci drugoplanowych i hmmm... coraz bardziej niebywale wybujałe kolory Fraymonda; po pobieżnym przekartkowaniu komiksu mogą one trochę razić, ale w trakcie czytania jakoś magicznie się wpasowują, swoją drogą jestem ciekaw, jak by ten album wyglądał pokolorowany na typowo postapokaliptycznie, czyli szaro-brunatny... Hermann chyba poszedł w tym kierunku w późniejszych tomach, tylko że zamieniając ołówek na pędzel coś ważnego zatracił. Podobnie było chyba z Rosińskim, który -wpatrzony w Hermanna jak w święty obrazek- nie omieszkał również pójść tą drogą.
Co by nie mówić, Jer stał się serią, której kolejnych albumów wyczekuję z największą niecierpliwością, mimo że ponad 3/4 tej historii już znam.