Zakończenie Wież Bois-Maury trzyma wysoki poziom poprzednich tomów.
W tym tomie jest dużo przyrody. Już na pierwszej stronie dostajemy wiewiórkę, a na trzeciej majestatycznego jelenia. Później jest jeszcze kilka widoczków wyciszających napiętą atmosferę i gęstą intrygę. Uwielbiam takie wstawki i bardzo mi tego brakowało w najnowszym tomie W imieniu Polski Walczącej, czyli Kampinosie `44 (poza tym maestria jak Bois-Maury). Przydałoby się tam kilka takich momentów oddechu z widoczkami i fauną, bo akcja pędziła jak oszalała. Polscy żołnierze siedzieli w lesie, a tam zero zwierząt. W ostatnim tomie Wież jest gęsto jak w bajorze, ale Hermann znalazł dla nich miejsce. Bardzo mnie to cieszy.
Oliwier na początku wychodzi trochę na obrażoną nastolatkę, ale coś mi się wydaje, że on może być bardzo młody, przed dwudziestką, no to jakoś go to tłumaczy. Ciężko było nie domyśleć się zakończenia. Główny bohater idzie na wojnę i zostawia ciężarną kobietę, jak to się może skończyć?
Obrażony sługa walczy sam ze sobą czy pomóc panu? Wiadomo, że w końcu zostanie bohaterem. Bardzo podoba mi się też to, że przez 10 tomów chcieliśmy w końcu zobaczyć wieże Bois-Maury, które są "najpiękniejsze i najwyższe w całym świecie chrześcijańskim", a tu zonk. Nie było nam to dane. Nie ma ich na ani jednym rysunki, nawet w tle. Dodatkowo kilkukrotnie przez album przewijają się teksty sugerujące, że ten zamek jest daleki od wyobrażeń Aymara z dzieciństwa. Że raczej rudera, niż piękna budowla. Ale liczył się sam cel wędrówki, czyli jego odzyskanie. Udało się, rycerz ginie szczęśliwy, a w tym samym momencie rodzi się jego potomek. Bardzo filmowa scena.
Pojedynek Aymara i Guiberta wśród spadających liści bardzo fajny. Obaj sprytni. Ten mu zabija konia, to ten wchodzi pod most, żeby tamten musiał zejść ze swojego i stracił przewagę. No i piękne zakończenie walki, raczej szczęśliwe, niż będące zasługą sprytu Aymara. Tymi spadającymi liśćmi i nostalgicznym klimatem opowieść aż krzyczy o przemijaniu. To też sugerowało typ zakończenia.
Tak jak się spodziewałem w tomiku dostajemy występy gościnne, czyli pojawiają się postacie znane z poprzednich albumów. O ile obecność Hendrika i przyjazd Williama są jak najbardziej logiczne, to występ Germaina jest bardzo szczęśliwy. Akurat zaszedł na ziemie Bois-Maury i spotkał Oliwiera.
Oczywiście Hermann pięknie spiął klamrą początek serii i zakończenie. Występ Germaina był wręcz niezbędny. Szkoda, że to samo nie stało się z Aldą. Była przecież jedną z czołowych postaci w tej serii.
Myślę, że Wieże Bois-Maury mają tylko jeden minus. Za szybko się kończą. Spokojnie mogłyby liczyć ze 2 tomy więcej. Zmierzali do tej Ziemi Świętej przez kilka tomów, a potem rach-ciach i po krzyku. Jak na miejsce gdzie tak długo wędrowali, to za mało tomów zostało mu poświęcone. To samo Bois-Maury. Tam już w ogóle zmierzali przez całą serię, a pobyt też był jednotomowy. Mógł Hermann dodać ze 2 intrygi, po jednej w Jerusalem i Bois-Maury.
Jeśli ktoś tęskni za Wieżami, to nie pozostaje mu nic innego tylko odpalić na ekranie Małgorzatę, córkę Łazarza Vlacila (tak, zawsze tak uparcie wszystkich namawiam na ten film). A potem Dolinę pszczół tego samego reżysera. A potem jeszcze Andrija Rublowa Tarkowskiego, Źródło Bergmana. I jakoś to będzie. Przeżyje się te kilka miesięcy pozostałe do 5-tomowej kontynuacji Wież.
Fajne boxy, nie?