A ja obejrzałem dopiero wczoraj...
Od 01:00 do prawie 3:00.
Cóż mogę powiedzieć...
Czytałem wcześniej bio Riedla i Dżemu. I raczej nic nie może powiedzieć więcej o tym człowieku i tym zespole niż te dwie pozycje.
Znałem trochę ich historię i do tego filmu podszedłem dość sceptycznie.
Postać Indianera grana przez Maćka Balcara (obecnego wokalistę Dżemu)... Nie przypominam sobie kogoś takiego... (ew. Skiba, ale to chyba do niego R.R. mówi, gdy słyszy od Goli, że ten zaćpał się na śmierć). Zdaje się, że postać została całkowicie wymyślona. Czy to dobrze? Chyba tak, bo dodaje głębi tej opowieści. Dzięki temu, "Skazany na bluesa" porusza również motyw przyjaźni... miedzy ćpunami. Podoba mi się to, że ich życie nie jest gloryfikowane (choć nie brakuje momentów sukcesu). Twórcy starają się przedstawić jego koszmar.
Można mieć zastrzeżenia do tego, że film jest prawie cały o dragach... Mało prób, występów, a jeśli już są, to spełniają jedynie rolę przerywnika między braniem.
Za mało relacji wewnątrz zespołu, muzycy Dżemu prawie nic nie mówią.
Dobór aktorów drugoplanowych również pozostawia wiele do życzenia. Zbigniew Zamachowski i Joanna Bartel zupełnie nie nadają się do tego filmu. A Dżem za młodu to już zupełna tragedia (szczególnie Beno - basista).
Całkiem nieźle wyszły koncerty - przeplatane prawdziwymi fragmentami występów Riedla i muzyków.
***
Podsumowując... myślę, że prawdziwym przesłaniem tego filmu jest stop narkotykom. Mogło być mocniej, spodziewałem się ostrzejszych scen (po przeczytaniu bio). Daleko temu filmowi też do "Requiem dla snu".
Muzyka oczywiście świetna, lecz dla mnie nieco to wszystko sztuczne - zwłaszcza, że mogę dokładnie powiedzieć z jakiej płyty (nazwa, studio/live) pochodzi utwór...
Mogło być lepiej. Ale mogło i gorzej.