Autor Wątek: Imperium po Inwazji - sesja na forum  (Przeczytany 26438 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Maestro

Imperium po Inwazji - sesja na forum
« dnia: Lipiec 21, 2005, 08:55:02 am »
Witam,
Jeśli ktoś ma ochotę na przygodę prowadzoną na forum, w realiach ZMODYFIKOWANEJ drugiej edycji Warhammera, to zapraszam tutaj.
Mam nadzieję, że nie narusza to zasad Forum Nowej Gildii.
Mam już jednego gracza i myślę, że maxymalnie drużyna powinna liczyć 3-4 osoby. Liczy się kolejność zgłoszeń (jeżeli jakieś będą  :D )
Bawię się w coś takiego (to znaczy w mistrzowanie na forum) pierwszy raz ale chyba dam radę.
Co do bohaterów: proszę o nie za długi opis początkujących postaci, bez współczynników, z zaznaczeniem najwazniejszych umiejętności i wskazaniem na "najwyższe" cechy. Opis BG proszę na priva.
Mam nadzieję na dynamiczną, przerywana nie za długimi opisami sesyjkę. Dobrze by było zeby w ciągu 1-2 dni każdy był w stanie odpowiedzieć.
Teraz kilka słow o scenerii. Imperium po Inwazji, która wyglądala nieco inaczej niż napisano w podręczniku. Tojednak tylko tło, więc nie powinno nikomu przeszkadzać (chyba że ortodoksom). Przede wszystkim historia jest kontynuacją kampanii Wewnętrzny Wróg.

Kilka słów na temat:
 
"Blisko 15 lat temu Imperium znalazło się w poważnych opałach. Oto cesarz Karl Franz, według niektórych dotknięty w jakiś sposób Chaosem a może prędzej obłędem, prawa dziwaczne wprowadzać zaczął. I nie rozchodziło się li tylko o nowe podatki lecz najbardziej o edykt tyczący mutantów, że niby to ich teraz tykać nie wolno. A to był tylko początek! W kraj wkradł się jakiś niepokój, ludzie już o przykazaniach Sigmara i Dobrych Bogów zapomnieli, zalągł się w nich występek, niegodziwość wszelaka i chciwość. Do wojny domowej prawie doszło, wyznawcy Ulryka i Sigmara byli gotowi skoczyć sobie do gardeł. Cesarz Karl Franz zabity został jak i jego pierworodny, wszystko to w strasznych pono okolicznościach, ludzie gadali różne rzeczy...
           Dość powiedzieć, że jednak wszystko skończyło się dobrze. Podzielony kraj połączył znów Młot Sigmara, odnaleziony i wręczony jedynemu człekowi, który godzien był nosić tą Relikwię: Heinrichowi von Todbringerowi z Middenheim. On to został ogłoszony nowym imperatorem i nazywany jest przez nas Heinrichem Od Młota.
Wiecie, że to on połączył wyznawców Ulryka i Sigmara, ogłaszając że ten drugi był wcieleniem człowieczym pradawnego boga wilków i zimy. Tak powstał Dualizm, znaczy się dwoistość jednego kultu. W stolicy naszej, Altdorfie, cesarz wzniósł cudną świątynię, Katedrą Kometarną zwaną. Oczyszczać zaczął państwo z wichrzycieli, kultystów i przesiąkniętych zepsuciem szlachciców. To były dobre dni, zaprawdę.
Ale nie trwały długo. Kilka lat później, o ile dobrze pamiętam, zaczęły z różnych stron dolatywać wieści złowróżbne. Gadano coś o Koszmarze w Bogenhafen, porwaniach dzieci w Nuln i innych mrożących krew w żyłach historiach. Krasnoludy rozesłały po całym Imperium wici, zbierać się zaczęły ich hufce i wędrować do dalekich Gór Krańca Świata. Tam podobno miały swe ostatnie wielkie twierdze, które zaatakowane zostały przez gobliny i jeszcze większe zło... Ożywieńców. Zaś wcześniej jeszcze, z północnego wschodu, z kraju zwanego Kislevem, zjawili się w Altdorfie posłowie o pomoc proszący. Źle tam się działo, oj źle. Hordy hobgoblinów, orków i trolli wdarły się w ową krainę pustosząc ją bezecnie. Wówczas jednak nie wiedzieliśmy, że te barbarzyńskie kreatury wypierane były z północy i wschodu przez straszniejsze potworności...
           Heinrich Od Młota nie zwlekał wiele. Wysłał do Kisleva dużą armię, która w kilku walnych bitwach odparła zielonoskórych i ich pobratymców. Kislev był bezpieczny. Tak się nam wówczas wydawało. Tymczasem na granicy wschodniej Imperium padła twierdza Karak Kadrin broniąca jednej z głównych przełęczy w Kórach Krańca Świata. To był potężny khazadzki bastion, w 7 wielkich murów wyposażony. Wiecie kto dowodził obroną? Sam Druss Legenda! Tak, ten sam o którym niegdyś Wam opowiadałem. Stary, bardzo stary krasnoludzki wojownik, heros prawdziwy. Jednak ani on ani jego pobratymcy nie wytrzymali zalewu potworności z Ziem Zewnętrznych, zwanych przed wiekami Dominium Grozy. Oto bowiem przybył stamtąd sam Nagash (tfu, niech go Chaos!) Arcynekromantą lub Czarnoksiężnikiem zwany. Pamiętali go ci, którzy prastarych dziejopisarzy krasnoludzkich czytali. Nagash powrócił na czele armii ożywieńców po ponad tysiącu lat! Wdarł się do Sylvanii, gdzie stawili mu czoła wampirzy baroni (tak, tak – czasami jedno zło walczy o życie z innym, Chaos nie zna przymierzy dziatki moje). Ale wcześniej jeszcze wydarzyła się rzecz, która grozą przejęła wszystkich mieszkańców Starego Świata. Oto w Gehaimnisnacht, w Noc Tajemnicy, Morrslieb (jeden z dwóch księżyców, bo kiedyś były aż dwa!) wcześniej zgniłozielony, przybrał purpurową barwę. A potem rozpoczęło się piekło. To właśnie zwiemy dziś Potopem Plugastwa, Sztormem Chaosu lub po prostu Inwazją. Były to czasy takiego zamętu, strachu i bezładu, że trudno wszystkim rzeczom dać wiarę. Trudno je też w czasie należycie poukładać. Hm, od czego by tu...
         Skończmy więc najpierw historię Nagasha, tfu! Otóż trupia, wciąż rosnąca w siłę armia Arcynekromanty przetoczyła się po Sylvanii i wdarła się do Krainy Zgromadzenia. Wiecie co to za prowincja, prawda? Ożywieńcy wyrządzili tam straszne szkody i niziołki nigdy tego nie zapomną... Nagash zaś skręcił ku Górom Szarym i Nuln, jakby czegoś szukając. A może po prostu nie chciał wchodzić w drogę Plugastwu, które szło z północy?  Tak czy inaczej niedaleko Nuln odbyła się tak zwana Bitwa Magów. Poległ w niej kwiat wissenlandzkiego rycerstwa, tysiące landknechtów i najznamienitsi magowie Imperium. Zabił ich Nagash. Był nie do pokonania. W Nuln odbyła się Wielka Ewakuacja, której przewodziła księżna Liebowitz (plotki głosiły, że najpierw próbowała układać się z Czarnoksiężnikiem). Tymczasem Arcynekromanta nagle i niespodziewanie zawrócił i zatrzymał się. Czekał na coś, a może próbował zlokalizować rzecz, której szukał? Co to takiego było, pytacie? Nie mam pojęcia, to tylko taki mój pomysł smyki. Przyznam, ze chyba nieco głupi...      
Nagash (niech go Chaos!) nigdy nie opuścił karczowisk nad środkowych Stirem. Podobno udało się kilku grupom awanturników zebrać do kupy różne  magiczne artefakty i podstępem zniszczyć Czarnoksiężnika. Kto to zorganizował? Kiedy? Nie wiadomo. Samą akcję przeprowadziło podobno komando halflingów. Nie śmiejcie się, może i to prawda? Kto ich tam zna, tych niziołków? Wciąż są te maluchy strasznie cięte na nieumarłych, których niedobitki tu i ówdzie szwędają się po świecie, szczególnie u nas na południu. Nic a nic się ich halflingi nie boją.
            No i tak to się skończyło. Po Nagashu zostało Kurhanie Polesie, strzeżone przez patrole.
Jednak to nie Arcynekromanta okazał się potwornością, z jaką Stary Świat niemal nie dał sobie rady. Kiedy ohydni szczuroludzie siali zarazę i śmierć w Tilei i Estalii a dziwaczne szkaradne elfy najechały Bretonię, Imperium zalał Potop Plugastwa. Fala żywych koszmarów oblała Góry Środkowe, unicestwiła Wolfenburg i inne miasta w okolicy i rozpełzła się w
każdym kierunku tracąc nieco na impecie. Jednak za nią posuwał się Chaos bardziej zorganizowany, przewodzony przez Wybrańca Czwórki Bogów Chaosu, zwanego Archaonem. Trudno mi o tym mówić, tak niedawno się to działo...
            Cesarz Heinrich, wspomagany przez Młot Sigmara, na czele wielkiej armii Reiklandzkiej, ramię w ramię z hufami krasnoludzkimi, elfimi a nawet oddziałamiorków i wampirzych vladów (tak,tak!) w kilku bitwach próbował powstrzymać najeźdźcę. Archaon, na szczęście dla nas, musiał podzielić swoje siły na cztery oddzielne armie – podobno bestie Mrocznych Bogów nie chciały wędrować ze sobą ramię w ramię (a niech wszystkie sczezną!). I choć Imperatorowi udało się rozbić jedną z nich (Slaanesha), podczas którejś z licznych bitew został ciężko ranny. Młot przepadł. Groza ogarnęła Imperium. Część obrońców skupiła się wokół Middenheim, część w Altdorfie. Talabheim został odcięty.
          Bretończykom, z pomocą potęgi Morskich Elfów udało się wreszcie odeprzeć Druchia i choć ich ziemie dziesiątkowała zaraza, pospieszyli na pomoc Imperium. Korpus Ekspedycyjny spłynął Reikiem aż do stolicy Imperium. Przywiózł pomoc ale i skaveńską zarazę...
O Talabheim nie chcę mówić. Miasto przetrwało. Ale za jaką cenę? Tamtejsi magowie, najwyraźniej wyposażeni w jakąś wielką moc przyzwali ponoć na pomoc demony nie lepsze od tych, które ich atakowały. Chaos starł się z Chaosem? Nie wiem. Talabheim przetrwało, choć zamknięci w mieście mieszkańcy podobno żywili się sobą nawzajem byle tylko przeżyć oblężenie...  Nie ! Dość o tym! Dość!
            Armie Chaosu rozeszły się. Jedna z Archaonem ruszyła na Middenheim, dwie pozostałe wzięły w kleszcze Altdorf. Wszystko wydawało się być przesądzone. I wówczas na nocnym niebie pojawiła się Kometa – znak Sigmara!
Oblężone Middenheim dzielnie się broniło a cesarz, choć umierający, poprowadził swych rodaków i sojuszników do boju. Rozgromił armię Nurgla! Ta bitwa nazywała się Cudem pod Altdorfem.
Ech, a potem znów wszystko zaczęło iść bardzo, bardzo źle. Choć wszyscy się modliliśmy do Dobrych i Prawych Bogów, przegrywaliśmy. Masy uchodźców parły na zachód. Miasta były przepełnione. Nadeszła zima i brakowało żywności. W stolicy wybuchła zaraza, cesarz Heinrich umarł... Nie było nadziei. Kiedy Altdorf dogorywał w oblężeniu, Middenheim padło. Miasto nie poddało się, zostało zdradzone! Czyż możecie to sobie wyobrazić, moje dzieci?! Armia Archaona, złożona z tworów Tzeentcha zrównała dumną Skałę Ulryka z ziemią... Potem zwróciła się ku Marienburgowi. A z północy wciąż przybywały posiłki dla Wybrańca Chaosu. To był koszmar...

           I wówczas Sigmar powrócił! Jedyny Bóg, który nie opuścił swych dziadków w potrzebie!
W różnych punktach Imperium uderzył, zapowiedziany przez bliską już Kometę, Młot. Noce i dnie rozświetlała jasność jaśniejszą niż tysiąc słońc! Grzmot zatrząsł ziemią i na horyzoncie objawił się monumentalny Młot. Poraził  on kilka razy zastępy Chaosu, lecz ich całkiem nie unicestwił. Widać Sigmar (chwała Mu!) chciał dać na szansę na dowiedzenie własnej wartości.
                 Przybyła wreszcie z Nuln odsiecz (w tym tileańczycy i ludzie z Księstw Granicznych oraz Przeskoku) starła się z oblegającą Altdorf armią. Archaon, z którego magią nic nie mogło się mierzyć, ruszył na pomoc zastępom Khorne’a wyniszczając Las Laulelorn, gdzie biły się z nim podobno same drzewa i jakieś prastare, prawe istoty. Kiedy doszło do rozstrzygającej bitwy, w okolicy Carroburga, Sigmar znów nas wspomógł. Krwawy Księżyc – Morrslieb – niespodziewanie eksplodował. Potem kapłani wytłumaczyli nam, że to Święta Kometa musiała uderzyć w złowrogi księżyc i tym to sposobem potęga Chaosu, złowroga magia, straciła swą siłę. Podobnoż Archaon i jego przyboczni po prostu zniknęli. Armie Chaosu poszły z miejsca w rozsypkę, wiele kreatur natychmiast zmarła a my nie daliśmy spokoju reszcie, póki jej prawie całej nie wytłukliśmy. Cóż, wiele bestii zbiegło w głąb kniei. Bardzo wiele ukryło się w Górach Środkowych, zwanych teraz Spaczonymi. Zajęły tam stare twierdze i pobudowały swoje. Północ wciąż stoi w ogniu....
               Po eksplozji Morrslieba długo spadały na świat jego kawałki, zapadła trwająca trzynaście dni Długa Noc, rozświetlana tylko przemykającymi po niebie odłamkami. Potem wróciło słońce.
Uff, mam już dość na dzisiaj. Dosyć. Wojna się już skończyła. Sigmar nas ochronił. Dał nam ostatnią szansę!

Morrslieb pękł prawie trzy miesiące temu, na pewno pamiętacie to i Długą Noc. Niedługo Elektorzy zbiorą się by wybrać nowego cesarza. Trzeba też wybrać nowego Teogonistę, czy odnowi on śluby Dualistyczne? Mówi się przecież o tym, że to Sigmar jest jedynym prawdziwym bogiem...
Ale to już inne sprawy moje dzieci. Póki co musimy zaleczyć rany i pochować zmarłych."

uff, to tyle..

Powtarzam, zaczynamy od początkujących bohaterów.


Czekam na chętnych.

Offline Adam Waśkiewicz

Słowo od Moderatora
« Odpowiedź #1 dnia: Lipiec 21, 2005, 09:45:10 am »
Cytat: "Maestro"
Jeśli ktoś ma ochotę na przygodę prowadzoną na forum, w realiach ZMODYFIKOWANEJ drugiej edycji Warhammera, to zapraszam tutaj.
Mam nadzieję, że nie narusza to zasad Forum Nowej Gildii.


 Nie narusza. Temat będzie jednak bacznie obserwowany, a wszelkie spamerstwo bezlitośnie tępione. Potencjalnych graczy uczulam, by stawiali raczej na jakość notek, niż ich ilość. Tyle uwag moderatorskich. Adam

Offline Maladie

Imperium po Inwazji - sesja na forum
« Odpowiedź #2 dnia: Lipiec 22, 2005, 09:29:29 am »
Zatem ja się chętnie zgłosze. Opis postaci prześle wkrótce na priv. Tylko ciekaw jestem jak to będzie zorganizowane... Bardzo jestem ciekaw.

I rozlało się wokół nich kipiące morze Chaosu, krew i kamień płynęły, zlewając się i przybierając nowe, niespotykane formy lecz oni stali nieugięci niczym skała i zmusili je by się cofnęło!

Offline Maestro

Imperium po Inwazji - sesja na forum
« Odpowiedź #3 dnia: Lipiec 22, 2005, 02:08:58 pm »
Witam Musley'a, darksphere'a i Maladie!
Mamy trzech graczy, wystarczy ;-) Maladi,  włączysz się odrobinę później – nie mam jeszcze Twojego bohatera.
Boldem oddzielam partie tekstu przeznaczone dla każdego z graczy (czasami nie będzie takiej potrzeby, zresztą czytajcie wszystko – nie chcę się powtarzać), narrację właściwą zwykłą czcionką, jakieś komentarze i uwagi kursywą na samym dole.
Jak macie jakieś pomysły/uwagi co do technicznego prowadzenia - walcie śmiało. Jest mi obojętne, czy swoje narracje prowadzicie w pierwszej czy trzeciej osobie, proponuję jednak pierwszą i czas teraźniejszy (np. "Podchodzę do niego i ... Jeśli nie padnie po pierwszym ciosie, biorę nogi za pas i biegnę do stajni...).
Wszyscy BG zaczynają bez żadnych wierzchowców, zwierzątek, towarzyszy. Posiadają przy sobie pieniądze, ale niewiele (w sumie kilkanaście – kilkadziesiąt szylingów).

Startujemy!
___________________________________ __

Ivor

Jakiś czas temu rozstałeś się z grupą Vita, dochodząc do wniosku, że jeżeli już ryzykować, to tylko na własny rachunek i na własnych warunkach. Wędrówka po spustoszonym wojną, leczącym głębokie rany Stirlandzie, doprowadziła cię do niewielkiej osady Sicheln. Kilkanaście zabudowań skupionych na lewym brzegu rzeki Stir jest prawie całkowicie wyludnionych. Zaniedbane obejścia noszą ślady pośpiesznej ucieczki przed Inwazją a potem plądrowania resztek przez różne oddziały żołnierzy, bandy maruderów i uchodźców z innych stron kraju. Mieszkańcy, przynajmniej ci którzy przeżyli zawieruchę wojny, zaczęli już powoli wracać do swych domostw. Z typowym chłopskim uporem odbudowują chałupy, stawiają płoty, na nowo organizują swoje życie.
Najszybciej wznowił swoja działalność przewoźnik, którego nowy prom cumuje teraz przy brzegu szerokiego Stiru, opodal karczmy wokół której koncentruje się teraz życie osady. Tam też stacjonuje niewielki oddział straży drogowej, odpowiadający za bezpieczeństwo i porządek przeprawy promowej.
To wszystko zauważyłeś/ dowiedziałeś się w trakcie swojego dwudniowego pobytu w Sicheln, który sprowadzał się właściwie do przesiadywania w sali jadalnej karczmy. Zwlekasz z opuszczeniem tej sennej, smutnej osady chyba tylko dzięki dobrej passie w kartach i kościach, których grzechot jest tu jedynym wesołym dźwiękiem. Choć dodał byś do tego także brzęk pensów i szylingów powoli wypełniających ci sakiewkę. Chętnych do gry nie brakuje. Nudzący się żołnierze, ludzie czekający na przeprawę, wszelkie wagabundy, które w tych niespokojnych czasach przemierzają Imperium – mimo braku większych pieniędzy wielu z nich chce na chwilę zapomnieć o otaczających ich smutkach i pogrążyć się w grze. Albo chociaż zobaczyć ciekawostkę – elfa ze swobodą posługującego się ludzkim językiem. Ba, nawet całkiem ładnie w nim śpiewającego. W przerwach między partyjkami ma się rozumieć.

Jest wczesne popołudnie. Znów siedzisz przy stoliku, obok kubek z jakimś trunkiem. Kolejne rozdanie kart, ale tym razem jest inaczej. Pula pieniędzy jest duża i wciąż rośnie. Na blacie leży trzy, może cztery razy tyle grosza, ile udało ci się wygrać przed całe dwa dni. To dlatego, że dwaj ludzie towarzyszący ci przy stole są bogaci. Jeden z nich, podróżujący w asyście ochroniarza jest chyba kupcem. Na to wskazuje jego ubiór, choć nie masz pojęcia czym może handlować. Tłusty, brodaty, co chwila zanosi się suchym kaszlem. Drugi człowiek jest bardzo szczupły choć grubo ubrany, szpakowaty, w sile wieku. Do Sicheln przybył chyba sam. Przez jakiś czas z żądzą w podkrążonych oczach wpatrywał się w grę, by potem do niej dołączyć. Jego trzos szybko robi się pusty, licytowane sumy wystraszyły pozostałych uczestników, dla których karty były tylko urozmaiceniem monotonii.
Sytuacja robi się ciekawa. Szpakowatemu skończyły się pieniądze a wszystko wskazuje na to, że ma w ręku doskonale karty. Żeby doszło do rozstrzygnięcia rozdania musi sporo dołożyć do puli. Kupiec już to zrobił, ty jeszcze nie. Choć też masz bardzo ale to bardzo dobre karty, aby ich sprawdzić musisz dołożyć do puli wszystkie pieniądze jakimi dysponujesz. Kiedy się namyślasz,  szpakowaty, po chwili wahania, wyciąga zza pazuchy wisior na rzemyku, zrywa go i kładzie na stole. To nieduży stylizowany szpon, prawdopodobnie cały ze srebra. Pokrywają go jakieś drobne, wyżarte kwasem runy.
- Ta rzecz jest cenniejsza niż cała ta dziura, ale nic innego nie mam. – Mówi gardłowo szpakowaty. Oblizuje się pewny wygranej. Razem z kupcem patrzą na ciebie.


Ered

III Regiment Najemny Talabheim poszedł w rozsypkę w ostatnich tygodniach wojny. Chociaż „regiment”  to słowo nieco za wyrost. Właściwszym określeniem w owym czasie było by już słowo „kompania”. A na samym końcu już „półkompania”. Tych, którzy przeżyli rozdzielono, włączono do różnych oddziałów. Tylko po to by i te zostały zdziesiątkowane. Kiedy twój ostatni dowódca powiadomił schorowanych, zagłodzonych i walczących już tylko dla samej idei podwładnych, o „zwycięstwie”, wszyscy spojrzeli na siebie ze zdziwieniem. Zwycięstwo? Czy to co widzieliście i czego doświadczyliście można było tak nazwać? Nigdy.
Wojna się skończyła, większość formacji rozwiązano, ludzie mogli wracać do domów. Jeżeli jakieś stały. Do rodzin, jeśli jeszcze żyły. Kalecy pozbawieni nóg lub władzy w nich i ci, którym horror wojny odebrał zdrowe zmysły, wracać nie mieli jak.
Ty przetrwałeś w jednym kawałku. Czy warto wspominać złamaną na początku wojny rękę, blizny i oparzenia pokrywające plecy? Dezynterię, smród rozkładających się zwłok, nocne koszmary, to, że w bitewnym zamieszaniu czasami własny miecz sięgał przyjaciela, nie wroga? Z tym już koniec. Żadnych więcej wojen, służenia pod czyjąś komendą, stania w równym szeregu i karnym czekaniu na śmierć. Nawet za cenę zagłady całego tego popapranego świata. Tak przynajmniej myślałeś tuż po zakończeniu wojny.

Początkowo chciałeś wrócić do Nuln, miasta znanego z dzieciństwa, ale kiedy usłyszałeś o szalejącej tam zarazie odbiłeś na wchód, w górę rzeki Stir. Samotna wędrówka, choć niebezpieczna, wyciszyła cię.  Pozwoliła przemyśleć pewne sprawy, zastanowić się nad przyszłością. W końcu, pewnego letniego choć pochmurnego dnia, trafiłeś do niedużej osady położonej przy przeprawie promowej.

Sicheln. To miejsce zaczyna powoli odżywać. Jak zaniedbany, umierający kwiat, który znów ma wodę. Wciąż większość przybywających do osady stanowią podróżni chcący przeprawić się na drugi brzeg rzeki, często zbierając się przedtem w większą, więc bezpieczniejszą, grupę. Po drugiej stronie Stiru rozciągają się lasy, których samotne pokonywanie jest co najmniej lekkomyślnością. Rodowitych mieszkańców jest jeszcze niewielu, przetrwawszy wojnę niestrudzenie walczą o odbudowanie zniszczonych i ogołoconych gospodarstw.

Bez względu na to czy ruszysz dalej na wschód tą stroną rzeki, czy przekroczysz ją tutaj, warto zaopatrzyć się w jakieś racje żywnościowe, zorientować w najnowszych wieściach, może dołączyć do jakiejś kompanii? Samotne podróżowanie, poza niebezpieczeństwem już trochę ci się nudzi...
Idąc między zabudowaniami zauważasz, że najwięcej ludzi kreci się wokół nabrzeża i największego budynku w osadzie – rozłożystej karczmy przycupniętej niedaleko rzeki. W środku wisi ciężka woń spalenizny, potu i kiszonej kapusty. Przy szynkwasie jest ścisk, większość byle jak zbitych zydli i ław zajęta. W jednym z rogów jest trochę więcej miejsca, można tam też przycupnąć na beczce, jednak wszystkich odstrasza stojący obok zbrojny - niski, krzepki, ogolony „byczek” w kolczudze. Czuwa chyba nad spokojem trzech osób siedzących przy stoliku w kącie. Grają one najwyraźniej w karty.
W tym momencie rozpoznajesz wartującego ochroniarza. Choć mocno skrócił włosy i nie nosi na sobie barw formacji to na pewno Lars zwany Kuną, człowiek, którego miałeś wątpliwą przyjemność poznać na początku wojny. Służyliście razem w ”Trzecim  z Talabheim”. Może i dobry żołnierz, ale jednocześnie mężczyzna prymitywny i bęzwzględny. Kiedyś o mało się nie pozabijaliście z powodu jakiejś owdowiałej kobiety, którą pijany wówczas Lars usiłował zgwałcić argumentując to potem słowami: „jej stary już tego nie zrobi, a my przecie ją bronimy od Chaosu, nie?”. Kuna na razie cię chyba nie poznał.

Offline CoraX

Imperium po Inwazji - sesja na forum
« Odpowiedź #4 dnia: Lipiec 22, 2005, 08:47:22 pm »
Witam
Można się jeszcze włączyć do zabawy?? Maladie to mój MG więc możemy się pojawić razem, jeśli będzie zgoda Maestro ofkors :P Jeśli dostanę zgodę to prześle postać.

Offline Wiertlo

Imperium po Inwazji - sesja na forum
« Odpowiedź #5 dnia: Lipiec 23, 2005, 01:43:10 am »
Witam. Pozwoliłem sobie się włączyć do zabawy i poukładac formalnie kilka spraw na początek.

Dlaczego czuję się do tego zobligowany? A bo to ja jetem tym jednym graczem wymienionym w pierwszym poście i maestro wybrał mnie z konkretnego powodu. 8)

Najpierw kwestie organizacyjne:

1. Jak to ma wyglądać?
Każdy jest ciekaw...Moja sugestia jest następująca:
Raz dziennie, najlepiej o stałej porze maestro spładza post z narracją (sugeruję wczesny wieczór). Każdy z graczy powinien napisać swój post do godzin popołudniowych następnego dnia, by dać kilka godzin MG na wprowadzenie zmian sytuacyjnych. Jeżeli gracz nic nie napisze do określonej godziny, wtedy MG może przejąć postać do czasu kolejnego posta "oczywiście" z uwzględnieniem jej "potencjalnych" wyborów  :badgrin:.

2. Jak powinien wyglądać post ze strony gracza?
Tutaj trudniej formalizować. Ale najlepiej jakby był to sfabularyzowany opis jak gracz chciałby by dana sytuacja się rozegrała w odniesieniu do faktów podanych przez MG z uwzględnieniem kilku wariantów rozwoju tej sytuacji. Wiem, zawile to brzmi, więc podam na przykładzie (z punktu widzenia kupca w karczmie opisanej powyżej przez MG, CEL DEMONSTRACYJNY):

"Mmm, ciekawe ile jest wart ten wisior co chudy tu położył...Ale nieważne, dalej, gołodupcu, zdecyduj się...- Snując takie myśli siedziałem na zydlu starając się zachować minę maksymalnie znudzoną i wyluzowaną. Usilnie starałem się wypatrzyć czy aby który nie oszukuje, znam się na kartach, dzięki kartom zawdzięczam mój pierwszy kram, ale nie wiadomo kogo się spotka w tych karczmach... Jak któregoś dorwę, to od razu skinę Kunie aby ściął ten oszukańczy łeb jednym machnięciem miecza. Z kolei jak będą mieli dobre karty i przegram, to Kuna z Kurtem ładnie go wyśledzą i będzie w nocy kuku. Gdy ja wygram, to wyjdę wyjątkowo ostrożnie, zresztą Klaus już pobiegł po kilku osiłków, przy tych stawkach przewiduję jakąś zadymę...Wtedy stary manewr, sru stołem w ciżbę i myk za Kunę, a potem na kolankach szybciutko za szynkwas. Ale na razie jest spokojnie, o jaka ładna dziewka, KLASK! zasadzam jej klapsa w poślada i wołam do opornego: -  Dalej, zdecyduj się bo wszyscy tu uśniem!
I do dziewki: - przynieś mi ślicznotko kufelka piwa, a żywo!"

Ok, nie musi być tak, może być inaczej, ale jednozdaniowych postów raczej MG nie zaakceptuje, więc może być to dobra gimnastyka dla wyobraźni i pióra  :shock:

Proszę was o szybkie ustosunkowanie się i potrakowanie tego trochę poważniej  :lol:

Maestro, określ godzinę deadlina wysłania posta i swoją porę na narrację.


Na razie chyba tyle, wszelkie sugestie wskazane.

Pozdrawiam wszystkich

Wiertło
Any sufficiently advanced technology is indistinguishable from magic." - Arthur C. Clarke

Offline Maladie

Imperium po Inwazji - sesja na forum
« Odpowiedź #6 dnia: Lipiec 23, 2005, 08:47:49 am »
Co do kwesti organizacyjnych to prosiłbym o 2 rzeczy. Wyznaczenie dłuższego deadline bo nigdy nie wiadomo jak to będzie. Tak 1 dzień powinien wystarczyć, choć jeśli o mnie chodzi to powinienem byc w stanie napisać post co dzień rano, więc nie byłoby problemu.

A druga sprawa to moja ogromna proba o włączenie do gry CoraXa.
Jest on naprawde bardzo dobrym graczem i na pewno nie utrudni, a moze i uławtwi prowadzenie rozgrywki. Z całego serca go polecam.

I rozlało się wokół nich kipiące morze Chaosu, krew i kamień płynęły, zlewając się i przybierając nowe, niespotykane formy lecz oni stali nieugięci niczym skała i zmusili je by się cofnęło!

Offline Maestro

Imperium po Inwazji - sesja na forum
« Odpowiedź #7 dnia: Lipiec 23, 2005, 11:22:11 am »
Ok,
zamykamy ilość graczy w sumie 5-ciu: dochodzą jeszcze Maladie, CoraX i Wiertło. To dużo, ale damy radę  8)

Z tego samego powodu przedłużam ilość czasu na deadline. Załóżmy, że w ciągu dwóch dni od momentu napisania przeze mnie postu WSZYSCY gracze powinni odpowiedzieć. Wystarczy? Zakładając, że z reguły będę odpowiadał w godzinach wieczornych / nocnych model jest taki: w poniedziałek wieczorem piszę posta i spodziewam się, że drugiego napiszę w środę wieczorem do godziny 24:00 - 1:00, tak by w czwartek o świtaniu był on na forum. Czyli spodziewam się, że do środy WCZESNEGO wieczora WSZYSCY gracze odpowiedzą. Sam też muszę mieć na to trochę czasu. Zrozumiałe?

Sugestie Wiertła są bardzo na miejscu. Walcie długie opisy zawierające kilka opcji, ja z kolei postaram się "streścić". Proszę o wszystkie uwagi na priva (albo załóżmy temat techniczny) - niech ten temat zostanie tylko dla celów sesji własciwej.
Stąd prośba do Szanownych Panów Moderatorów o usunięcie z tego tematu w DNIU JUTRZEJSZYM wszystkich postów nie będacych częścią przygody. Liczę na Was chłopaki!

Offline darksphere

Imperium po Inwazji - sesja na forum
« Odpowiedź #8 dnia: Lipiec 23, 2005, 12:23:20 pm »
- Kufel wina! - przekrzykuję sporą gromadę stającą przy szynkwasie -  Tylko nie nalej mi jakichś tutejszych popłuczyn!

Wygląda na to że Lars dobrze się zaczepił. Kupiec którego ochrania wydaje się być starym hazardzistą i pewnikiem para sie jakimiś nielegalnymi interesami, bo któż wynajmuje najemnika do ochrony?

Jaki tu tłok...
 
Ława przy której toczy się rozrywka przykuwa ogólną uwagę, co odważniejsi chłopi zbliżyli się, aby popatrzeć na zawrotną stawkę. Większość z nich nie widziała takiej sumy na własne oczy, toteż łakomie przyglądali się grającym jak i monetom.

Zbliżyłem się, aby móc bliżej przyjrzeć się graczom. Postanowiłem jednak nie ujawniać się jeszcze Larsowi. Wybrałem cienista ławę w pobliżu. Pozostała dwójka graczy wydaje się pewna siebie albo doskonale blefują. Jegomość w ciemnym płaszczu obstawia już osobiste przedmioty... Znam ten typ ludzi, albo ma asa w rękawie, albo wśród zgromadzonych w karczmie ludzi ma kilku wiernych przyjaciół. Ostatni gracz nie wyróżnia się niczym specjalnym, schludnie ubrany, zgodnie z obecną modą, jest dosyć młody. Suma, którą ryzykuje podczas tego rozdania dowodzi, że bogowie obdarzyli go szczęściem lub jest złodziejem wydającym lekką ręką zrabowane oszczędności jakiegoś nieszczęśliwca.

Dlatego nie lubię hazardu, przyciąga szumowiny i straceńców wszelkiej maści. Nawet jeśli wygrasz, może cię spotkać "krzywda" z taką sumą - zwłaszcza w dzisiejszych czasach...

Lars wydaje się zaniepokojony, pamiętam ten nerwowy tik na jego twarzy. Zawsze pojawia się gdy czuje się zagrożony. Kupiec za którego plecami stoi nieczęsto przegrywa, a nawet jeśli - Lars pewnie skutecznie "odzyskuje honor" swego pracodawcy, stary drań.

Stawka o jaką toczy się teraz gra, jest zbyt wysoka jak na taką spelunę - tylko patrzeć jak zaczną się przepychanki. Wino zaczęło już rozgrzewać przyjemnie flaki, kiedy kątem oka dostrzegłem jak karczmarz wysyła gdzieś kuchtę. Tak przydałoby się tutaj kilku strażników - ma chłop głowę na karku, trzeba przyznać. Trza z nim pogadać i wywiedzieć się tego i owego...ale później...zwłaszcza, że przy ławie zaczęło robić się coraz bardziej niezręcznie...

Offline Maestro

Imperium po Inwazji - sesja na forum
« Odpowiedź #9 dnia: Lipiec 25, 2005, 09:48:43 am »
Hadrien

Wpadłeś po uszy chłopie... Czy ktoś ci już powiedział, że lekkomyślność nie popłaca? Wyruszenie w samotną wędrówkę, bez wcześniejszej zaprawy, przygotowań czy chociażby wyobrażenia sobie CO może spotkać cię po drodze, już zakrawa na głupotę. Jak więc można nazwać przyłączenie się do obozowiska trzech nieznajomych, podejrzanych typków? Naiwnością? To ten rodzaj błędów, na których trudno się uczyć. Są śmiertelne.
Ale po kolei.
Kilkanaście pierwszych dni po wyruszeniu w miasta przetrwałeś iście bohatersko. Pomogła ci w tym obecność licznych wsi, karczm, miasteczek i zajazdów znajdujących się w pobliżu Altdorfu a także pękaty mieszek i szczery uśmiech. Chęć zemsty na Chaosie, czyli to co pcha cię na przód, jeszcze nie minęła. Uznałeś, że prowincja (bo wszystko za murami stolicy nią jest) ma swoje uroki. Zamiast smrodu miejskich rynsztoków i wyziewów z kanałów, gwaru tłocznych targowisk, wąskich uliczek obwieszonych praniem i zasłaniających niebo fasad kamienic zasmakowałeś teraz czystego powietrza, otwartych przestrzeni pól uprawnych, śpiewu ptaków i sielanki, jaką oferuje drzemka w stogu siana. Ach... Poza odciskami i bolącymi nogami nie można było narzekać. Jakoś próbowałeś nie zauważać masowych mogił, objedzonych przez ptaki trupów zwisających tu i ówdzie z drzew jak przegniłe owoce, omijałeś pobojowiska i spalone, wymarłe osady. Na trakcie ruch był bardzo duży. Zgromadzeni w Altdorfie uchodźcy (chyba z połowy Imperium!) tłumnie teraz wyruszali ze stolicy wracając do swych opuszczonych domów. Nie mieli pewności czy one wciąż stoją, jednak kurczowo trzymali się nadziei na lepszą przyszłość. Większość ludzi uważała, że najgorsze już się wydarzyło, teraz może być już tylko lepiej.
Kiedy więc męczyły się nogi, zawsze znalazło się jakieś miejsce na tym czy innym wozie, furmance, dwukółce. Zajazdy lub obozowiska pod gołym niebem były stosunkowo bezpieczne, mimo tłoku i braku jadła oraz przyzwoitych trunków, ludzie byli względem siebie życzliwi. Tylko czasami dobrą atmosferę psuła jakaś bójka, kradzież lub śmierć chorującego lub ciężko rannego człowieka, najczęściej weterana wracającego ze stolicy do rodzinnych stron.
Mijały dni, wędrowałeś niestrudzenie na południowy wschód, w kierunku rzeki Stir. Z czasem gościniec opustoszał, przybywało drzew, aż wreszcie, skręcając na wschód trakt zagłębił się w gęsty las. I wówczas się to wydarzyło.
Kiedy dostrzegłeś z boku traktu ognisko i wesołe ludzkie głosy, poczułeś otuchę. Zapadł pierwszy zmierzch, a zajazdu (do który według napotkanych po drodze ludzi miałeś dotrzeć przed zmrokiem) wciąż nie było widać. Zbliżyłeś się pozdrawiając umilkłych nagle trzech zarośniętych mężczyzn. Piekli coś na niewielkim rożnie rozłożywszy dookoła ognia derki i swoje luki. Skórzane, prosto uszyte ubrania i takież łapcie zdradzały ludzi lasu, podobnie jak towarzysząca im woń piżma i tłuszczu.
Myśliwi łypnęli na ciebie, któryś się podniósł. Zapytali czy wędrujesz sam i z jak daleka. Potem zaprosili do ogniska i odkroili kawał wyśmienitej pieczeni (jakoś nie brakowało ci tych wszystkich ziół i sosów z domowej kuchni). Potem już tylko ty mówiłeś. Gadałeś i gadałeś, jak najęty. Zasnęliście późno. W nocy śniły ci się jakieś koszmary, może to mięso zaległo na żołądku? Nie pamiętasz.
 
Budzisz się wcześnie rano, w zupełnie nowej dla ciebie sytuacji. To znaczy bez sakiewki, broni, butów, kaftana i osobistych drobiazgów. Ciało masz zziębnięte i obolałe a na głowie sporej wielkości guz.
Klęczysz przodem do pnia drzewa, niedaleko zagaszonego ogniska. Z drugiej strony pnia ręce w nadgarstkach masz boleśnie związane rzemieniem. Mocnym rzemieniem. Zimna, poranna rosa pokrywa policzki i czoło. Jesteś sam, skazany na łaskę i niełaskę bogów... Świta.



Gimrod

Ten kraj się zmienił, myślisz sobie. Ludzie prawie zostali złamani. Prawie. Zaskoczyli cię tym, że przetrwali. Czasami naprawdę przypominają karaluchy... Rasa ludzka odparła Inwazję tylko dlatego, że doskonale zaadoptowała się do tego parszywego świata. Jeśli nawet Chaos by zatryumfował, to człowiek jakoś by się do tego dopasował, idziesz o zakład! Ale krasnoludy czy elfy? O nie, wy i długouche pięknisie należycie do innych czasów i innej mentalności. Teraz, po zakończeniu tej obłędnej wojny widać to doskonale...
A może po prostu się starzejesz? Zdziadziałe typy zwykle opowiadają właśnie takie pierdoły.
Tak, Potop Plugastwa wszystko zmienił. Padły ostatnie khazadzkie twierdze, zielonoskórzy rozplenili się jak nigdy dotąd. W górach nie ma przyszłości krasnoludów, tam została tylko ich chwalebna przeszłość. Historia pełna herosów, dzieje wyryte runami w ścianach monumentalnych sztolni, cudnie sklepionych chodników i misternie zdobionych, imponujących hal i komnat. Twoja młodość.
Nie pogardzasz ludźmi jako rasą. Może czujesz nawet do nich coś na kształt niechętnego podziwu? Podczas wojny obracałeś się głównie w towarzystwie khazadów. Ale masz już tego dość. Pobratymcy tylko przypominają ci, co utraciła twoja rasa. Stad pomysł na samotną wędrówkę. Na przygodę, może ostatnią w życiu.
Męczony takimi myślami przemierzasz zachodnio – wschodni trakt wijący się w pobliżu rzeki Stir. Co jakiś czas natykasz się na ślady po niedawnej wojnie. Ludzie, przyroda – wszystko leczy rany.
Dziś, jak zawsze, wstałeś bardzo wcześnie, tak jak lubisz. Ubiegłeś słońce, które dopiero dźwiga się znad horyzontu pokrytego szczeciną lasu. Na stare lata potrzebujesz coraz mniej snu, choć przecież szybciej się teraz męczysz... Dziwnie bogowie to wszystko poukładali.
Pod niewielką leśną wiatą postawioną przez drwali lub myśliwych śpi jeszcze kilka osób. Chrapiący głośno obwoźny handlarz z jakimś podrostkiem, rodzina wieśniaków z trojgiem dzieci. Niespecjalnie masz ochotę na ich towarzystwo.    
Poprawiasz plecak i żując kolejny kawałek suszonego mięsa ruszasz na wschód.
Poranki są najlepsze. Zwierzęta już się obudziły, wśród drzew słychać ptasie trele. Jest przyjemnie chłodno, wszystko pokrywa rosa a powietrze jest ożywczo świeże. Nogi, nawykłe do pieszych wędrówek raźno pokonują kolejne mile.
Dobrze po wschodzie słońca zbliżasz się do miejsca biwakowego. Są tu ślady po ognisku, zryta ziemia. W oczy rzuca ci zmarznięty, klęczący obok drzewa i chyba przywiązany do niego rosły człowiek. Jest młody, bosy. Najwyrażniej go ograbione i zostawiono na łaskę bogów. Okrutny żart.
Nikogo więcej nie widać.

Offline CoraX

Imperium po Inwazji - sesja na forum
« Odpowiedź #10 dnia: Lipiec 25, 2005, 12:08:03 pm »
Gimrod
K****- myślę sobie - ci ludzie nie mają żadnego honoru. Młodego napadli pewnie podczas snu i go ograbili. Hieny zasrane. Zaczynam się zastanawiać czy aby napewno dobrze, że chaos nie rozpichżył tego świata w skalny pył. No ale z drugiej strony nie wszyscy ludzie to tacy posrańcy. Z niektórymi da się nawet współpracować. O ile cię nie wydudkają przy pierwszej lepszej okazji.
Podchodzę do młodzika, przypatruję mu się, zauważam solidnego guza na głowie.
- Oj chłopcze nie masz szczęścia do świata - marszczę się - co? napadli cię? jak spałeś i zabrali wszystko? Hahahahahaha - wybucham śmiechem - sam się o to prosiłeś bobasie, trzeba było jeszcze uwiesić sobie szyld na szyji "Mam za dużo pieniędzy". Naprawdę jesteś zabawny młodzieńcze, tak zabawny, że nawet ja sie uśmiałem. Twoja naiwność mi się spodobała. Zatem pomogę ci.
Podchodzę i odcinam młodego od drzewa, pozbawiam krępujących go rzemieni. Z plecaka wyjmuję koc, a raczek kawał solignego materiału. Rozcinam go na pół.
- Masz tu materiał, rzemienie i nóż. Możesz sobie z tego zrobić odzienie i onuce. Nożem możesz sobie coś upoluwać hehehehehe. I pamiętaj dzieciaku, ciesz sie że przeżyłeś. Masz cholerne szczęście, że twoja droga zbiegła się w tym miejscu z moją. Doceń to i wyciągnij z tego wnioski. Teraz zaczynasz nowe życie.
Odwracam się i zbieram się do dalszej drogi. Nagle parskam śmiechem.
- Hahaha, zebrało się staremu prykowi na kazania, najwyraźniej się starzeje. A teraz żegnaj chłopcze, niech twoi bogowie mają cię w opiece.

Offline Maladie

Imperium po Inwazji - sesja na forum
« Odpowiedź #11 dnia: Lipiec 25, 2005, 06:51:12 pm »
Ouu!!! Jaki mnie głowa boli... Taki ziąb a ci kretyni nawet nie połaskawili się i nie przykryli mnie choćby kawałem szmaty... Parszywe pospulstwo... Po co mi się z takimi zadawać... Co ja taki sztywny jestem?
Otwieram oczy.
Aaaaa!!!! Co to ma być do cholery - wydarłem się na całe gardło. Byłem przywiązany do drzewa... O nie! Zabrali  mi wszystko!!! Nawet onuce! A po wczorajszych kompanach ani śladu.
Leśną cisze przerwał koleiny krzyk.
Pomocy! Ratunku! Niech ktoś mi pomoże! Ratunku! - krzyczałem aż zaschło mi w gardle, a krzyk zamienił się w charchot. Krew gwałtownie dopływała do głowy. Serce waliło jak młotem. Znałem objawy tej choroby... Strach... paniczny strach.
Spokuj Hadrianie! Starałem się opanować... Myśl...
Cholera... Dlaczego byłem tak głupi!?! po jaką cholere tyle gadałem? Wino uderza do głowy, prawda... Ale bez przesady. przecież w życiu bym się tak nie wygłupił. Nie... Nie ja! Jestem przecież wielkim poszukiwaczem przygód! herosem na miare samego Sigmara! Musieli mi coś dosypać! Wielu bohaterów tak własnie wpadało w pułapki, tedy i mi mogło się akurat zdarzyć. Żadna hańba...
Rozmarzenie przerwał przenikliwy ból w głowie wzrastający niczym fala przypływu. Trzeba coś zrobić. Szarpnąłem się. Zmarznięte mięśnie zabolały. Pomacałem zziębniętymi dłońmi. Rzemienie... Niedobrze. Nawet ktoś mojej siły tego nie zerwie... Chyba, ze przetre. Spróbuje.
Po kilku minutach tarcia ręce osłabły, zaś jedynym efektem był ból w poobcieranych o kore nadgarstkach.
Zrezygnowany zajęłem się badaniem guza na głowie. Po natężeniu bólu i ogólnym uczuciu byłem w stanie stwierdzić, że to raczej nic poważnego. Widziało się gorsze rzeczy. Odetchnąłem. Przynajmniej umiem to i owo.
Po chwili dopadła mnie straszna, acz jakze realna myśl...
Przecież ja zgine w tej zasranej puszczy! W miejscu którego nawet na mapie nie ma! Trzeba było zostać na medycynie, pić, chędożyć żaczki i cieszyć się życiem. I kto teraz ostatecznie pokona panoszący się Chaos! No kto? Nie moge tak zginąć! Na Sigmara! Gdzie jest ta odsiecz o której zawsze piszą w romansach? Gdzie jest ta zasrana kawaleria???
Hmm??? Kroki? Wyraźne, miarowe kroki. To wszak nie kawaleria, ale może mnie uwolni? Albo zagryzie i zeżre - zreflektowałem się po chwili - w takim miejscu łatwiej o zwierzoczłeka niż o dobrą dusze. Wzięłem wdech. Strach ścisnął mi gardło. Zza krzaka wyłonił się krasnolud. Zupełnie krasnoludowato wyglądający krasnolud. Z brodą, plecakiem i zmarszczkami świadcżącymi o niemłodym wieku.
 I był jeszcze topór, tym bardziej świadczący o krasnoludzctwie krasnoluda.
Próbowałem coś krzyknąć, lecz wydobyty z gardła charchot był ledwie słyszalny. Lecz krasnolud zauważył mnie. Podszedł, spojrzał prosto w oczy. Wymamrotał coś  w swoim języku, zaśmiał, wyciągnął nóż (serce podeszło mi do gardła) i... rozciął więzy.
Ból spowodowany powracającym krążeniem powalił mnie na ziemie. Nie miałem nawet siły podziękować. Krasnolud wymamrotał coś jeszcze poczym cisnął mi kawał futra, kilka rzemieni i nóż. Popatrzyłem na to. On popatrzył na mnie i ruszył w swoją drogą. Parsknął jeszcze śmiechem i pogadał do siebie.
Miałen nadzieje, ze rozumie staroświatowy.
Zerwałem się na nogi. I kuśtykając pobiegłem za nim.
- Panie krasnoludzie? - wychrypiałem. Wcale nie brzmiało to tak jak miało brzmieć. A miało brzmieć dostojnie i poważnie. brzmiało raczej jak gdakanie starego koguta, ale mniejsza z tym - Dokąd to Jaśnie Pan zmierza? Ach! Czy to ważne dokąd! Gdziekolwiek by Jaśniepan nie ruszał zawsze przyda się dobry medyk. Ja, uważa Pan, jestem własnie wielkim medykiem z Altdorfu! Na pewno się Panu przydam!
Spojrzał na mnie. Skrzywił się. Wiedziałem o co mu chodzi.
- Niech Jaśniepan nie sugeruje się mym wyglądem. Rosły ze mnie chłop ot co. Ciekawostka.
Uśmiechnąłem się. Zapewne uśmiech wyglądał kretyńsko, lecz zźiębnięte usta nie pozwalały na nic więcej.
- To jak? Da Pan przyłączyć się do kompani?

I rozlało się wokół nich kipiące morze Chaosu, krew i kamień płynęły, zlewając się i przybierając nowe, niespotykane formy lecz oni stali nieugięci niczym skała i zmusili je by się cofnęło!

Offline Maestro

Imperium po Inwazji - sesja na forum
« Odpowiedź #12 dnia: Lipiec 25, 2005, 10:50:39 pm »
- czasowo przejmuję prowadzenie Ivora;
- Gimrod i Hadrien: jeszcze się nie wtrącam w waszą interakcję;
- do gry wchodzi Nicolaus (Wiertło)



Ered

Atmosfera przy stole niemal namacalnie gęstnieje. Mimowolnie przysuwasz się do grających, zresztą nie ty jeden. Nawet Lars nie zwraca już uwagi na gapiów, jest równie jak oni zafascynowany tym co się dzieje w kącie karczmy. Dziwne, choć pula jest spora to w końcu tylko gra. Skąd więc to wiszące w powietrzu nienaturalne napięcie?
Zauważasz, że trzeci mężczyzna, na którego ruch czekają wciąż dwaj pozostali, jest elfem. Twarz ma jednak ogorzałą, brudne, pozlepiane włosy przysłaniają uszy i maskują wystające kości policzkowe pociągłej twarzy. Na wąskich ustach pojawia się nikły uśmiech. Elf wyciąga rękę i (...obserwujący grę ludzie wstrzymują oddech...)  dosypuje do puli całą zawartość swojej sakiewki.
- Karty na stół – mówi powoli. Kątem oka dostrzegasz, że po twojej prawej stronie jakiś smarkacz, korzystając z sytuacji, zręcznie rzeza mieszek jednego z wieśniaków. Jednak to, co się dzieje w kącie karczmy bardziej cię interesuje.
Oto wysoki szpakowaty mężczyzna, przygarbiony nad blatem jak kruk, pokazuje karty. Człowiek wyglądający na kupca zerka na nie, przeklina wstrętnie i ciska swoje z bezradną wściekłością. Szpakowaty rozdziawia w uśmiechu gębę i wyciąga ręce by zagarnąć wygraną. I wtedy elf wykłada własne karty. Kupiec, który dźwigał się z zydla znów na niego opada. Ponownie przeklina, z niedowierzaniem. Szpakowaty zamiera z otwartymi ustami.
Tracisz ich na chwilę z oczu, ludzie cisną się, żeby zobaczyć jakie karty miał zwycięzca, choć pewnie niewielu zna tą grę. Hazard to dla nich co najwyżej kości i walki kogutów. Lars robi swoje: warczy a potem rozdaje kilka oszczędnych cisów kolanem i łokciem, komuś wykręca rękę. Gapie się cofają. Mało brakowało a może rzucili by się hurmem na bogactwo leżące wciąż na stole. Jednak ten moment minął.
Zresztą nie pomyliłeś się co do bystrości karczmarza - do środka wraca właśnie służka a za nią dwóch zbrojnych, na zniszczonych ryngrafach mają stylizowane koło z mieczem. Strażnicy dróg. Namiastka prawa w niespokojnych czasach.
Odruchowo sprawdzasz, czy czegoś ci nie ukradziono. Nie, wszystko jest. Tymczasem elf, nie tracąc czasu jednym ruchem zgarnia ze stołu całą pulę, wprost do niewielkiej skórzanej torby. Sam wydaje się być nieco oszołomiony wygraną. Ma teraz nielichy zgryz i wcale mu nie zazdrościsz. Zwycięzca przepycha się do szynkwasu i zamawia wino. Jest teraz niemal obok ciebie i odbiera gratulacje od jakiegoś ulizanego, wyglądającego na szlachcica człowieka. Jeszcze takich tu brakuje...
Zauważasz, że kupiec i szpakowaty wciąż są w rogu karczmy. Szepczą coś do siebie na stojąco. Lars z kolei przemieścił się nieco i znów będąc do ciebie tyłem, tłumaczy (wręcza?) coś pod oknem starszemu mężczyźnie z kikutem lewej ręki. Kuna albo wciąż cię nie rozpoznał albo świadomie rozpoznać nie zamierza. Strażnicy dróg siedli obok drzwi i dłubią w zębach, ludzie dookoła wciąż komentują niedawną grę. Kiedy Lars kiwa głową swojemu pryncypałowi, jesteś już pewny, że coś się szykuje.

Offline darksphere

Imperium po Inwazji - sesja na forum
« Odpowiedź #13 dnia: Lipiec 26, 2005, 08:09:26 pm »
No tak, wygląda na to, że Kuna właśnie przekupił miejscowych zbirów. Nawet nie wiem ilu ich jest w tej izbie... Elf zamawia wino, cieszy się jak dziecko nie wiedząc, że właśnie wydano na niego wyrok. Gwar w sali sięgnął apogeum...

- Karczmarzu WINA ! - krzyczę niemal wprost do ucha elfa. Odchyla się mimowolnie o kilka centymetrów, zwracając się jednocześnie w moją stronę.

Taka ładna buźka, ale w głowie nie ma oliwy. Nie wypada zostawić go niepomnego na zagrożenie.

- Mości elfie! Twoje zdrowie! - przechylając drewniany kubek, wkazuję lekkim gestem dłoni  i  kieruję oczy w miejsce, gdzie stoją przegrani i człowiek z kikutem. Jako jedni nie winszują wygranej. Pomijając oczywiście zalanych w sztok, których z miejsca nie poderwałaby nawet horda zwierzoludzi. Mam nadzieję, że zrozumiał znak...

Szlachcic, który wylewnie chwalił taktykę gry elfa zauważył mój gest, choć wcale nie przeznaczony dla niego. Bystry z niego typek, ale może się przyda jako sojusznik, tym bardziej, że nie wygląda na ułomka...

Ocho, załapali - tylko zachowajcie spokój, tylko zachowajcie spokój, a obedzie się bez awantury - pomyślałem.

Offline Wiertlo

Imperium po Inwazji - sesja na forum
« Odpowiedź #14 dnia: Lipiec 27, 2005, 03:43:59 am »
"Gratulacje, mości panie elfie, gratulacje, jako żyję jeszcze nie widziałem takiego układu kart... Wachlarz Krispina przeciw Orgii w pałacu po takiej emocjonującej licytacji, no no no..."
No masełko. Tak, panie elfie, nie znaliśmy się i już się znamy. Jedziemy dalej.
"Fortuna się do ciebie uśmiechnęła, zaiste, a, bym zapomniał, Nicolas jestem. Z rodu Fritzów, moja rodzina miała dwie wsie pod Middenheim przed wojną, może słyszałeś... Ale nie o tym chciałem ci opowiedzieć, posłuchaj, tak się składa iż zajmuję się... "
Elf łykał gadkę gładko, potrzącając moją dłonią i dając klepać się po ramieniu. Wygrana go totalnie ogłuszyła i był wyraźnie podatny na sugestię.

- Karczmarzu WINA!

Ten krzyk oderwał oszołomioną i błądzącą elfią świadomość z mojego uchwytu werbalno-wrokowego. Popatrzyłem przelotnie na krzyczącego, jakiś zdemobilizowany chyba patrząc po ubiorze... Jakiś nowy, więc nie zaprzątnął mojej uwagi na długo.
Elf chwilowo wrócił do rzeczywistości, trza wrócić do ugniatania, ten kiełek pewnie jest dużo wart jak się wie komu drogo sprzedać...
"...ekhem, tak, no bo jak już wspomniałem, zajmuję się...

- Mości elfie! Twoje zdrowie!

No nie. Obróciłem głowę i omiotłem czujnie tego krzykacza. Coś dziwnego było w tym łypnięciu gałem przy toaście. Zwrócił mą uwagę na ponure gęby przegranych w kącie. Instynktownie zacząłem oceniać sytuację. Ok, czyli krystalizują się dwie frakcje. Merde! widzieli jak się patrzę. No widzę te gromy z oczu, będzie zadyma na bank. Na teraz najważniejsze to utrzymać neutralnych w stanie wyluzowania. Co robić, co robić...

"Tak jest! Zdrowie! Panowie i Panie!" Wskakuję na ławę i uderzam kilka razy łychą o drewniany kufel. "Panowie i Panie! Kolejka dla wszystkich! Ja stawiam! W życiu nie widziałem tak emocjonującej partyjki! Chcę byśmy wszyscy wychylili zdrowie i zwycięzcy i zwyciężonych! Za fortunę!"
Mówiąc to kiwam karczmarzowi i wskazuję skłaniając się z kurtuazją w kierunku zakątka z naburmuszonymi przegranymi [...zwyciężonych!]. Czekam na odwzajemnienie toastu i następnie wznoszę kieich w kierunku tego co zainicjował wznoszenie toastów. [Za fortunę!]

Wychylam kielich i mówię do elfa:
"usiądźmy, o może tam" wskazuję na ławę która się zwolniła, w końcu większość osób poszła przed kontuar odebrać kolejkę na mój koszt ;).
Tę ławę blisko drzwi. Mam nadzieję że elf skuma.
Any sufficiently advanced technology is indistinguishable from magic." - Arthur C. Clarke