Szczerze powiedziawszy bardzo się cieszę, że zaczynając czytać "Niebieskie Pigułki" nie miałam pojęcia, o czym traktuje fabuła. Dzięki temu podeszłam do lektury bez jakiejkolwiek z góry narzuconej pozycji, nie będąc 'przygotowanym' na 'komiks o HIV'. Bo w sumie wirus moim zdaniem jest jednym z wielu aspektów poruszanych w tej historii. Nie umniejszam, komiks wali naprawdę wiele stereotypów na temat tej choroby i człowiek potrafi czytając kilka ładnych razy złapać się na pomyśleniu: "o rany, naprawdę?".
Dla mnie to jest komiks przede wszystkim o miłości. Jakkolwiek naiwnie samo w sobie to słowo brzmi, przeciśnięte przez wyżymaczkę stuleci kultury. Miłość pokazana w "Niebieskich Pigułkach" to uczucie bardzo... hm... życiowe. Ludzkie. I piękne jednocześnie. Chciałabym się kiedyś zakochać w taki sposób, jeśli rozumiecie, o co mi chodzi.
A choroba jest tu jedną z 'przyległości życia". Zdarzyła się i trzeba sobie z nią radzić. Niesie ze sobą mnóstwo komplikacji i bólu, ale jest czymś, czemu można stawić czoła.
Opowiedziane to jest po prostu cudownie. Historia jest, jak tu już kilka osób zauważyło bardzo ciepła. To chyba określenie, które najbardziej do niej pasuje.
Kilka razy śmiałam się przy lekturze, bo poczucie humoru autor ma cudowne, ale jednocześnie głęboko mnie dotknął ten komiks. Nie w taki sposób jak niektóre - mocnym akcentem po głowie i budzisz się po kilku dniach. To zupełnie inny sposób dotarcia do czytelnika. I taki chyba bardziej do mnie przemawia.
Nie rozumiem wątpliwości co do warsztatu rysunkowego autora. Jasne, co kto lubi, jednak osobiście jakoś ostatnio zaczęłam się przekonywać, że rysunek 'realistyczny' wcale nie musi być rysunkiem 'dobrym'. Jeżeli autor kreślił kadry szybko, tak jak w temacie wyczytałam, to dodatkowe brawa dla niego. Linia, którą się posługuje w sposób najprostszy i najbardziej oszczędny precyzyjnie opisuje kształty. Czasem się zastanawiałam, jak tak grubą i mocną krechą można tak prawdziwie opisać przedmiot, ciało. Peeters nie wchodzi w szczegóły, ale to nie oznacza, że nie wie, co rysuje. Doskonale oddaje mimikę ludzką, stawiając kilka wywijających się linii. Podziwiam ludzi, którzy potrafią tak robić. Bo, imho, każdy mógłby narysować twarz stawiając milion kresek i wyglądałoby to dobrze, ale mało jest ludzi, którzy przy jednym pociągnięciu długopisu oddaliby wszystko, co w tym milionie kresek siedzi. To jest sztuka, moim zdaniem.
Nie zgodzę się też z opiniami, że słowo pisane przerasta tu formę rysowaną. Komiks jest po to, żeby rysunek współgrał z tekstem. Gdyby wyczyścić wszystkie kadry u Peetersa i zostawić samą narrację i dialogi, to by nie było to samo.
Ojej, chyba trochę się zagalopowałam z pisaniem ^^" Jeśli to wyszło zbyt chaotyczne lub niezrozumiałe, to przepraszam. Jestem świeżo po lekturze i staram się ubrać w słowa moje wrażenia, a to nigdy za dobrze mi nie wychodziło...