Dziś nie czyta się książek.
http://www.rp.pl/artykul/613419_Wiekszosc-Polakow-nie-czyta-ksiazek.html
Kontakt z przynajmniej jedną książką zadeklarowało 44%., przy czym "kontakt z książką" oznacza PRZEGLĄDNIĘCIE lub przeczytanie książki w całości lub we fragmencie (!).
Dla porównania, we Francji wskaźnik ten wyniósł 69%, a u naszych czeskich braci 83%
Bardzo fajnie, ale to i tak aż prawie połowa.
A na każde stwierdzenie "Dziś nie czyta się książek" mam ochotę zakrzyknąć, a kiedyś to się kurde czytało!? Nie było z czytelnictwem nigdy lepiej niż teraz, kiedyś to był analfabetyzm i połowa nawet nie miała szans czytać książek, bo nie umiała. A jak nawet umiała, to i tak dotęp do książek był dla wybranych.
W Polsce analfabetyzm był spuścizną po polityce zaborców, którzy dążyli do ograniczania szkolnictwa. W 1914 na ziemiach polskich było: 57% analfabetów w zaborze rosyjskim, 40% w Galicji i 5% w zaborze pruskim. Wg statystyk w Polsce w 1921 było 33,1% analfabetów, w 1931 - 23,1%, w 1960 - 2,7%, w 1978 - 1,2%.
Teraz przynajmniej jest demokratycznie, wszyscy mogą, a nie każdy chce.
I jeszcze komentarz do Kongresu Kultury Polskiej w 2009:
Z wielu doniesień z lat 1994-2004 płynął jednoznaczny, negatywny przekaz: Polacy czytają coraz mniej, notujemy dramatyczny spadek czytelnictwa, wskaźniki są dramatyczne, kryzys jest głęboki. Nie była to prawda. Wbrew obiegowym opiniom lata 1994-2004 to okres „czytelniczej normalności” (czytało ok. 56-58 proc. Polaków powyżej 15. roku życia). Natomiast w 2006 roku nastąpiło małe, a w roku 2008 ogromne tąpnięcie, odpowiednio 50 proc. i 38 proc. badanych zadeklarowało, że przeczytało minimum jedną książkę rocznie. Tym razem reakcje były przeciwne: te wyniki badań są niewiarygodne. O co chodzi publicystom piszącym o czytelnictwie? Kiedy jest normalnie, jest źle; kiedy jest źle, to nieprawda.
Można postawić dwie tezy: błędna ocena sytuacji w latach 1994-2004 wyklucza poprawną interpretację zjawisk w latach 2006-2008 i wydaje się, że niektórym obserwatorom zabrakło określeń na skali, skoro przez kilkanaście lat mieliśmy głęboki kryzys czytelnictwa, to co teraz? Po drugie wydaje się, że to wieloletnie i - co ważniejsze - nieuprawnione biadolenie doprowadziło nas do pewnego znieczulenia. W ostatnich latach dzieje się coś ważnego, ale nikogo to już nie obchodzi.
Najogólniej rzecz biorąc czytelnictwo w Polsce było stabilne ponad 30 lat (w latach 1972-2004) - w okresie 12 miesięcy przed badaniami Polaków powyżej 15. roku życia wynosiło około 58 proc., co przekłada się na około 17 milionów osób. Dziś już wiadomo, że po zniesieniu cenzury i pojawieniu się tysięcy nowych książek czytelnicy „supersporadyczni” - czytający mniej niż jedną książkę rocznie i/lub „zatwardziali” zwolennicy prasy - na krótki czas przeszli do grupy czytelników sporadycznych i raz w historii badań, w wyjątkowym 1992 roku, czytelnictwo książek przekroczyło 70 proc. (co odpowiadało liczbie ponad 21 milionów Polaków powyżej 15. roku życia i bardzo ucieszyło część komentatorów). Ale już w 1994 roku ubyło około 15 proc. czytelników (ponad 4,5 mln) Polaków.
Warto zapamiętać, że w badaniach GUS z lat 1972, 1985 i 1990 czytelnictwo wynosiło 62, 60 i 57 proc., a w badaniach Biblioteki Narodowej z 1985 roku - 59 proc. Następnie w latach 1994, 1996, 2000, 2002 i 2004 czytelnictwo wynosiło według BN 56, 58, 54, 56 i 58 proc. Wszystkie rezultaty z lat 1994-2004 otrzymane przez TNS OBOP, CBOS, PBS, GUS oraz Bibliotekę Narodową układają się w sinusoidę łagodnie przebiegającą w granicach 54-62 proc. Co ciekawe średnia czytelnictwa w Unii Europejskiej według badań Eurobarometr w 2001 roku wynosiła 58 proc., tyle ile w Polsce w 1996 i 2004 roku. Specjaliści z Biblioteki Narodowej czy różnych ośrodków uniwersyteckich wielokrotnie podkreślali, że wyniki badań w latach 1994-2004 sytuowały nas w grupie „czytelniczych średniaków”.
Kryzysu nie było, ale było o nim głośno
Tymczasem z wielu doniesień ministerialnych i medialnych z lat 1994-2004 płynął jednoznaczny przekaz: kryzys jest głęboki. Już w 1994 roku Michał Cichy napisał: „56 proc. Polaków nie przeczytało w tym roku żadnej książki” (ale nie zwrócił przy tym uwagi, że cytowane przez niego badania odnosiły się do 6, a nie 12 miesięcy, a według BN w 1994 roku nie czytało 44 proc. Polaków). Krzysztof Masłoń w 1998 i 1999 roku pisał: „Zdaniem ministra Ujazdowskiego, książki i czasopisma powinny być traktowane jako dobra kultury, a nie zwykłe towary, zwłaszcza w sytuacji głębokiego kryzysu czytelnictwa w Polsce” oraz „Kryzys czytelnictwa jest faktem. Z badań IKICZ Biblioteki Narodowej wynika, że w ubiegłym roku po książkę sięgnęła mniej niż połowa Polaków” (ale badania BN z 1998 roku są nieporównywalne, ponieważ były one prowadzone na próbie respondentów powyżej 18. roku, a nie 15. roku życia). Minister Kultury Waldemar Dąbrowski w 2002 roku mówił: „te wszystkie dramatyczne w konsekwencji wskaźniki czytelnictwa, ale także rozumienia tekstów czytanych. Przecież my jesteśmy – jeśli spojrzymy na statystyki europejskie – na szarym końcu Europy w jednym i w drugim zagadnieniu” (ale do roku 2006 czytelnictwo w Polsce utrzymywało sie na poziomie średniej europejskiej). Piotr Bratkowski w 2006 roku stwierdził: „Upadek czytelnictwa wynika stąd, że przeszło połowa Polaków nie czyta nic” (ale dokładnie przeszło połowa Polaków czytała w latach 1972-2004, za wyjątkiem wyjątkowego roku 1992).
Także dziś znawcy rynku powtarzają tę mantrę. Na Kongresie Kultury Polskiej we wrześniu 2009 roku Beata Stasińska, redaktor naczelna Wydawnictwa W.A.B. wypowiadała się w tym duchu i nie przerwał jej żaden z panelistów: Stanisław Bereś, Przemysław Czapliński (opowiadający się na łamach „Gazety” w 2005 roku za tezą o braku tego kryzysu!), Grzegorz Gauden, Olga Tokarczuk, a jedynie Jerzy Pilch ironizował, że od kiedy pamięta polskie czytelnictwo znajduje się w kryzysie.
Wiadomo dziś, że 1992 rok wyznaczył maksimum czytelniczych możliwości Polaków w okresie 1972-2008, a odnoszenie się do tego momentu odpowiada za stworzenie negatywnego stereotypu Polaków gwałtownie tracących zainteresowanie książką. Dlaczego zatem większość komentatorów nie chce słyszeć o stabilnej sytuacji z lat 1972-1990 oraz 1994-2004 i tak uwielbia odnosić się do 1992 roku? Być może chodzi o to, że dość łatwo mówić w tym ujęciu o „trwałym kryzysie” bądź „gwałtownym spadku” czytelnictwa. Każde porównanie do roku 1992 da spadek. To jest banalnie proste. Tylko po co to robić?
Miał być kryzys, jest kryzys, a nie wszyscy są zadowoleni
Część obserwatorów rozpamiętujących rok 1992 do szoku połączonego z negacją doprowadziła informacja, że w 2008 roku tylko 38 proc. Polaków zadeklarowało czytelnictwo, bo oznacza to, że na przestrzeni 16 lat (1992-2008) ponad 10 milionów Polaków odwróciło się od książek. Było 21 milionów czytelników, a jest ich 11 milionów! Wygląda na to, że łatwiej odrzucić wyniki badań z 2008 roku niż zrozumieć, że - i owszem - czytelnictwo spadło, ale nie o 10 milionów, ale maksymalnie o jakieś 5-6 milionów, bo średnia z lat 90. wynosiła około 17 milionów. I jest to po pierwsze możliwe, a po drugie jest to niepokojące. Najogólniej rzecz biorąc są trzy możliwości.
Albo firmie TNS OBOP realizującej badania dla Biblioteki Narodowej powinęła się noga i czytelnictwo w 2008 roku wynosiło nie 38 proc. tylko...powiedzmy 50 proc. Nic na to nie wskazuje, ale można tak twierdzić, bo to po pierwsze medialne, po drugie wygodne, po trzecie proczytelnicze.
Albo faktycznie Polacy odwrócili się w pewnym sensie od książek i wybrali inne formy aktywności: taniec (lata 2004-2008 to gigantyczny wręcz wzrost zainteresowania kursami tańca, programami na temat tańca itd.), podróże (po pierwsze impuls dało wejście do UE w maju 2004, a potem niespotykanie silny kurs złotówki), Internet (według CBOS w latach 2004-2008 nastąpił wzrost odsetka dorosłych Polaków korzystających z sieci z 21 do 48 proc., a na pewno wzrost ten jest wyższy wśród młodzieży w wieku 10-18 lat).
Albo Polacy zamieniają klasyczne książki na różne formaty tekstów w sieci (serwisy informacyjne, nielegalne skany książek, legalne wersje książek - słowniki, encyklopedie, poradniki kucharskie, przewodniki turystyczne, biografie itd. itd. oraz całą masę innych tekstów), co nie „wychodzi” podczas badań.
Dodatkowo należy pamiętać o silnej emigracji w latach 2004-2008, zwłaszcza wśród młodych i aktywnych osób, co może w pewnym stopniu odpowiadać za spadek czytelnictwa. Aby się przekonać, czy mamy do czynienia z poważnym trendem spadkowym, należy czym prędzej przeprowadzić kolejne badania - najlepiej w listopadzie 2009 roku. Badania czytelnictwa Biblioteki Narodowej są prowadzone właśnie w listopadzie, ale w latach parzystych. Badania czytelnictwa prowadzone przez TNS OBOP dla BN obejmują wszystkie książki, 12 miesięcy i Polaków powyżej 15. roku życia - i tego wyboru trzeba się trzymać. Badania typu omnibus (omnimas) są stosunkowo tanie. Podstawowy zestaw w przypadku czytelnictwa (połączonego z kupowaniem książek) kosztuje około 10 tys. złotych. Kto je wyjmie i przeznaczy na badania będzie wielkim przyjacielem książek, czytelnictwa, Biblioteki Narodowej, czytelników i kultury czytelniczej w ogóle.
Media lubią biadolić, że Polacy nie czytają książek, bo generalnie złe wiadomości zawsze są ciekawsze dla widzów, a po drugie można tak biadolić godzinami, to dobra zapchajdziura. Ale nie możemy tego brać aż tak śmiertelnie poważnie.
Oczywiście jest też ciemna strona medalu (za wiki):
Ocenia się np., że 77% Amerykanów, 47% Polaków i 28% Szwedów ma problemy ze zrozumieniem tekstów, a mianem sprawnych językowo można nazwać w tych trzech krajach odpowiednio tylko 2%, 21% i 32% mieszkańców (wg International Adult Literacy Society).