Pink Floyd - The wall
Ten album to trans, ciemność i ból, niczym wampir zbliżający się do twego łoża, aby dokonać na tobie mordu. Ten album jest jak opium, który uzależnia od siebie; jest jak jad żmij, który zabija już po pierwszym kontakcie; jest jak stado koziorożców biegnących po twoją duszę. Zespołowi udała się bardzo istotna rzecz, a mianowicie stworzenie z całości brzmieniową falę, w której obok melancholii, symfonicznej podniosłości występuje również pierwiastek chaosu, podsyłający repertuarowi zdozowaną dawkę złowrogiej poświaty. Każdy utwór oferuje coś od siebie, co oczywiście zapobiega wyrazistej samoselektywności mogącej obrać płytę z połowy jej zawartości. Nie są one osiągiem krwiożerczej, brutalnej sylwetki lecz z drugiej strony jak wspomniałem cieplarnianego efektu nie ma się co obawiać. Materiał polecam szczególnie na zimowe noce, na pewno ogarnie was niepokój smutek. Tak więc oddajcie się black księżycowemu diabłowi. Po prostu kocham takie przeskoki, kiedy z nowo nabytego rodzynka człowiek przesiada się w coś bezpłciowego.